Kiedy wyruszyliśmy cały czas myślałam o
tym co spotkało Pendragona. No bo jak Ksawier mógł dostać się do jego
snu?! Przecież to nie możliwe! Ehh…niemożliwe, a jednak prawdziwe.
Dowodem była ta straszna plama na dłoni ukochanego. Nawet nie wiedziałam
co to jest! Nie mogłam też tego uleczyć bo kiedy używałam mocy plama
rosła, a Pendragon jeszcze bardziej cierpiał…
- Co się dzieję?
Przestraszony głos Michaela Aleksandra wyrwał mnie z ponurych rozmyślań. Zdezorientowana rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś co mogło zaniepokoić malca. Po chwili zorientowałam się, że chodziło mu o kompas, który wirował jak szalony, obwieszczając w ten sposób, że w pobliżu jest demon. No nie, jeszcze tego brakowało….!
- To nic takiego – odpowiedziałam chłopcu, przybierając spokojny, łagodny ton głosu – Po prostu musimy się spotkać z pewnym Panem
- A on jest straszny?
- Trochę na pewno – odpowiedział Pendragon
- Ale…- przerażony maluch zaczął się trząść
- Spokojnie – wampir pogłaskał go po głowie – Przecież ci obiecałem, że nic ci się nie stanie i dotrzymam słowa
„Chodź łatwe to nie będzie” - dodał telepatycznie
„Damy sobie radę” - pocieszyłam go
„Tak, ale nie chciałbym żeby coś się stało tobie, albo małemu, a niosąc go w ramionach nie bardzo wam się przydał” - mój ukochany westchnął ukradkiem
„A może ja go poniosę” - zaproponowałam - „Wydaje mi się, że już się do mnie trochę przekonał” - Pendragon posłał mi powątpiewające spojrzenie więc dodałam - „Poza tym, jest jeszcze bardzo zmęczony, a z tego co widzę, jego skrzydła nie pozwalają mu zasnąć. Pomogę mu, a wtedy zaśnie i…”
„Na pewno go obudzimy podczas rozprawy z Lazarusem” - przerwał mi stanowczo
„Nie koniecznie. Jeśli pomogę mu ze skrzydła na pewno zmorzy go sen, który trochę wzmocnię, tak żeby mógł spokojnie odpocząć i by nic go nie zbudziło. W ten sposób nie będzie się bał i ty nie będziesz musiał go cały czas nieść”
„Myślę, że tak będzie najlepiej” - przyznał, a ja zwróciłam się łagodnie do chłopca.
- Michaelu Aleksandrze, jak tam twoje skrzydła?
- Trochę lepiej, ale jeszcze bolą – odpowiedział, krzywiąc się lekko
- Mogę złagodzić ból jeśli chcesz – zaproponowałam
Chłopiec kiwnął głową.
Pendragon podał mi malca, a ja usadziłam go przed sobą na Azuli. Delikatnie położyłam mu ręce na poranionych skrzydłach i zaczęłam leczenie. Niemal od razu poczułam, że chłopiec jest wykończony bólem i podróżą bo w miarę jak rany na skrzydłach się zasklepiały odpływał. Kiedy skończyłam spał już mocno, ale czujnie. Położyłam mu więc dłoń na czole i posłałam impuls uzdrawiający dzięki któremu organizm malca nie reagował na to co się działo wokół tylko regenerował swoje siły.
Przestraszony głos Michaela Aleksandra wyrwał mnie z ponurych rozmyślań. Zdezorientowana rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś co mogło zaniepokoić malca. Po chwili zorientowałam się, że chodziło mu o kompas, który wirował jak szalony, obwieszczając w ten sposób, że w pobliżu jest demon. No nie, jeszcze tego brakowało….!
- To nic takiego – odpowiedziałam chłopcu, przybierając spokojny, łagodny ton głosu – Po prostu musimy się spotkać z pewnym Panem
- A on jest straszny?
- Trochę na pewno – odpowiedział Pendragon
- Ale…- przerażony maluch zaczął się trząść
- Spokojnie – wampir pogłaskał go po głowie – Przecież ci obiecałem, że nic ci się nie stanie i dotrzymam słowa
„Chodź łatwe to nie będzie” - dodał telepatycznie
„Damy sobie radę” - pocieszyłam go
„Tak, ale nie chciałbym żeby coś się stało tobie, albo małemu, a niosąc go w ramionach nie bardzo wam się przydał” - mój ukochany westchnął ukradkiem
„A może ja go poniosę” - zaproponowałam - „Wydaje mi się, że już się do mnie trochę przekonał” - Pendragon posłał mi powątpiewające spojrzenie więc dodałam - „Poza tym, jest jeszcze bardzo zmęczony, a z tego co widzę, jego skrzydła nie pozwalają mu zasnąć. Pomogę mu, a wtedy zaśnie i…”
„Na pewno go obudzimy podczas rozprawy z Lazarusem” - przerwał mi stanowczo
„Nie koniecznie. Jeśli pomogę mu ze skrzydła na pewno zmorzy go sen, który trochę wzmocnię, tak żeby mógł spokojnie odpocząć i by nic go nie zbudziło. W ten sposób nie będzie się bał i ty nie będziesz musiał go cały czas nieść”
„Myślę, że tak będzie najlepiej” - przyznał, a ja zwróciłam się łagodnie do chłopca.
- Michaelu Aleksandrze, jak tam twoje skrzydła?
- Trochę lepiej, ale jeszcze bolą – odpowiedział, krzywiąc się lekko
- Mogę złagodzić ból jeśli chcesz – zaproponowałam
Chłopiec kiwnął głową.
Pendragon podał mi malca, a ja usadziłam go przed sobą na Azuli. Delikatnie położyłam mu ręce na poranionych skrzydłach i zaczęłam leczenie. Niemal od razu poczułam, że chłopiec jest wykończony bólem i podróżą bo w miarę jak rany na skrzydłach się zasklepiały odpływał. Kiedy skończyłam spał już mocno, ale czujnie. Położyłam mu więc dłoń na czole i posłałam impuls uzdrawiający dzięki któremu organizm malca nie reagował na to co się działo wokół tylko regenerował swoje siły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz