Ciemność.
Nieprzenikniony mrok spowijał jakieś pomieszczenie, a ja nie wiedziałem nawet
gdzie jestem. Nie zdążyłem się jednak nad tym dobrze zastanowić, gdyż kątem oka
zauważyłem ruch. Szybko spojrzałem w tamtym kierunku, ale niczego tam nie było.
Wtedy jak na zawołanie ten sam kształt mignął mi z drugiej strony. Gdy jednak
tam spojrzałem sytuacja się powtórzyła. Nie wytrzymałem i puściłem falę ognia w
cztery kierunki sali tak by rozjaśniły wnętrze. Sala okazała się gigantyczna, a
właściwie to chyba się nie kończyła. W odległości jakichś sześćdziesięciu metrów
przede mną stała sobie jak gdyby nigdy nic jakaś postać.
- No widzisz...-
wychrypiała charkotliwie zniekształconym głosem lecz wciąż szło się domyślić, że
to mężczyzna - Mówiłem, że nie odpuszczę...
- Kim jesteś? – spytałem,wręcz
automatycznie rozglądając się za jakimiś pułapkami lub czymś w tym stylu, ale
nic nie znalazłem.
- Spokojnie. Jesteśmy
sami. U mnie.
- U ciebie?
- Tak... Bo widzisz, pominąłeś
maluteńki szczegół.
- Szczegół? Czy ja cię
w ogóle znam?- zdziwiłem się.
- Ha ha ha... Śmieszne.
Widzisz jak mnie okaleczyłeś? Nie mam skóry nigdzie! Rozumiesz?! Nigdzie! Ale
przecież jesteś mój... Tylko mój!
- Ty mi się śnisz, a
poza tym jestem przemęczony. To tłumaczy twoją obecność. Ciekawe skąd cię
wytrzasnęła moja podświadomość.- zamyśliłem się.
- Podświadomość! Ha
ha! Wolne żarty... W czasie snu jesteś mój! Nie sprawdziłeś czy nie zabezpieczyłem
się przed śmiercią i jak widzisz nadal żyję. Prawie. I odbiorę cię każdemu.
- Cholera...- zakląłem,
domyślając się kogo moja podświadomość wytworzyła.
- Nie klnij to do
ciebie nie podobne. Nie w "snach". Trzeba było zabrać mi amulet
Leternis. Ale ty na to nie wpadłeś. Poczekaj aż zbiorę siły... Odbiorę ci co
moje i dostaniesz za swoje, a zaś... zabawimy się.
- Nie rozśmieszaj
mnie. Jesteś tylko nędznym wytworem mojej wyobraźni.- odparłem, a facet zaczął
się zbliżać. Gdy podszedł na dwa metry doznałem szoku.- Uuu... A więc aż tak
cudnej wyobraźni to nie mam skoro jesteś bez skóry. I ubranie masz takie
nijakie...- zacząłem go drażnić.
- Skóra odrośnie, a
ubranie... hm. Znajdę lepsze.
- Wybacz, ale jestem
zajęty. Mam sprawę, która nie może czekać. Szczególnie nie mogę tracić czasu na
gadanie z kimś kto nie istnieje - powiedziałem stanowczo, cofając się.
- Nie istnieję?! Ja ci
dam!! - wrzasnął po czym poczułem straszny ból na wewnętrznej stronie dłoni. Ku
memu zdziwieniu... naprawdę coś na niej było, jednak przy gasnących już płomieniach
nie miałem ochoty się przyglądać.
***
Obudziłem się cały zlany potem. Krzyk zamarł mi w gardle, a
dłoń bolała niesamowicie. Tuż obok mnie siedziała Arisa.
- Spokojnie to tylko zły sen.- uspokajała mnie, gładząc po
policzku.
- Przerażający koszmar. Ał!
- Och wybacz ja...- zaczęła, ale jej przerwałem.
- To nie twoja wina. Strasznie boli mnie dłoń... Cholera!!! -
zakląłem głośno.
- Ciii... Obudzisz małego.- upomniała mnie elfka.- Co ci
jest?
- Nie wiem.- mruknąłem, pokazując jej dłoń.
Na jej wewnętrznej stronie malowała się duża czarna plama, a
każde, nawet najdelikatniejsze dotknięcie sprawiało niesamowity ból.
- Boże, skąd ty to masz? - zdziwiła się.
- Ze snu.
- Jak to ze snu?
- Śnił mi się... i... ach...- wyjąkałem i otarłem zdrową ręką
czoło.
- Kto ci się śnił? Przecież sen nie zadaje obrażeń
fizycznych.
- Ksawier. Wiem, może to przez tego demona, ale on twierdził,
że wróci po to co jego, że go popamiętamy, że mnie zabierze. A gdy nie wierzyłem
zrobił to - wskazałem na rękę.
- To niemożliwe.
- Nie wiem. Jesteś już po śniadaniu?
- Tak. Twoje i chłopca jest tutaj. Zaraz ci podam.
- Nie nie nie. Zapakuj mu coś smacznego i ruszamy. Nie mamy
czasu do stracenia.
Podczas gdy Arisa pakowała niezbędne rzeczy do podróży, ja
zająłem się dłonią, końmi i demonem. Najgorzej było z dłonią. Zabrałem śpiącego
chłopca wraz z kocem i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Podczas krótkiego postoju ukochana chciała spróbować uleczyć
mi dłoń, ale skończyło się na tym, że to "cos" zaczęło się rozrastać.
Postanowiłem, że zajmiemy się tym jak odczarujemy Liranne. Teraz to ona była
najważniejsza, a następny demon był tuż tuż.
Kompas wariował więc byłem pewny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz