Leciałam najszybciej jak potrafiłam, zmierzając w kierunku wioski, w której
zostały umieszczone dzieci. Nie byłam pewna, co tam chciałam osiągnąć, ale było
to pierwsze bezpieczne miejsce, które mi przyszło na myśl. Daleko jednak nie
zaleciałam, gdy dostałam ognistą kulą w skrzydło. Nie mogąc dłużej się utrzymać
w powietrzu, spadłam na ziemie. Na szczęście odwróciłam się na plecy i Arisie
nic się nie stało. Wiedziałam, kto mnie zaatakował, dlatego szybko ukryłam
Arisę w krzakach. Ta przestała wtedy na chwilę kaszleć i pluć krwią i spytała:
-Cssoo..co się dzieje?
-Nic takiego. Muszę załatwić jedną sprawę, a ty tymczasem leż tutaj
spokojnie - odparłam i zostawiłam ją ukrytą w krzakach.
Miałam ochotę "schować" skrzydła, lecz wiedziałam, że jeśli to
zrobię już nigdy nie będę mogła ich użyć. Muszę zaczekać dopiero aż się zagoją.
Ale jedno skrzydło już na zawsze pozostanie czarne... Moje skrzydła zawsze były
śnieżnobiałe i olbrzymie, bowiem ich końcówki wlokły się po ziemi. Ale po
magicznym trafieniu, prawe skrzydło zostało w pewnej części nieodwracalnie
uszkodzone, na co mój organizm zareagował zmieniając barwę piórom na czarne.
Nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak się działo. Tak po prostu już było, nie
zależnie od wcielenia.
Weszłam na pobliską polanę, na której już czekał on. Bonifacy. Jak on śmiał
mnie atakować? Na prawdę myślał, że ma szansę ze mną wygrać?
-Aaaa... Wreszcie się raczyłaś pojawić - powiedział z uśmieszkiem, który
można by nazwać drapieżnym. - Pewnie jesteś ciekawa, co ci chcę powiedzieć,
prawda? A otóż chciałbym ci powiedzieć, że zyskałem o wiele większą moc! Mój
pan, Ksavier był na tyle wyrozumiały, że dał mi moc wystarczającą by rozprawić
się z osobą zagrażająca jego pozycji.
Słuchałam tego wszystkiego z coraz większym rozbawieniem. On nigdy nie będzie
mieć wystarczającej mocy. A może nie tyle mocy, co umiejętności. To jego
gadulstwo go kiedyś zabije. Na przykład teraz.
Kiedy on sobie tak gadał, ja przywołałam długi cienki miecz, idealny by wbić
się pomiędzy żebrami i dosięgnąć serca. Rzuciłam się z nim na niego,
przerywając mu w pół słowa. Miecz pokierował się dokładnie tak jak zakładałam.
Bonifacy zginą na miejscu.
Odesłałam miecz do właściwego wymiaru i rzuciłam się pędem do Arisy.
Słyszałam jak kaszle, coraz bardziej i bardziej. W tym stanie (i moim, i jej)
nie ma możliwości bym ją gdziekolwiek zaniosła.
-Co robić, co robić, co robić? - mruczałam do siebie histerycznie. W głowie
miałam jedną wielką pustkę.
Gdy tylko dopędziłam do Arisy, padłam przy niej na kolana. Myśl! ganiałam
się w myślach. I faktycznie, pomogło. Już wiedziałam, co mogę zrobić, a właściwie,
co może zrobić Arisa przy mojej pomocy! Wystarczy, że dostarczę jej
wystarczająco dużo energii a ona będzie mogła się sama uleczyć.
-Posłuchaj mnie teraz uważnie – powiedziałam nachylając się nad nią. – Nagle
poczujesz niesamowity przypływ energii, jakiego nie doznałaś jeszcze nigdy w
życiu. Masz go wykorzystać w całości na uleczenie siebie, rozumiesz?
Nie musiała nic mówić, widziałam w jej oczach, że mimo osłabienia dotarło do
niej, co powiedziałam.
-Wybaczcie mi rośliny i zwierzęta, lecz muszę podebrać wam trochę mocy –
wyszeptałam, po czym zaczęłam pobierać i przekazywać jednocześnie energię
Arisie.
Już po chwili Arisa stała na nogach. Co dziwne, ja też nie czułam się
wyczerpana. Już miałam coś powiedzieć, gdy zobaczyłam na niebie lecącego
jakiegoś demona. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Demon niósł ze sobą
Toboe! Chciałam się wzbić w powietrze, powstrzymać go, ale skrzydła mi nie
pozwalały…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz