Wojska
wroga były ogromne. Szczerze mówiąc, to mnie to nawet zaskoczyło. Na
jedną szkołę, w dodatku nie aż tak wielką, ruszył gigantycznym wojskiem.
Mógł nas przecież spróbować rozpracować od wewnątrz. Po chwili jednak
znalazłem odpowiedź na swoje pytanie. Musiał to zrobić z rozmachem, bo
duma mu na to nie pozwalała. No i przecież musiał się "zabawić", a przy
okazji jego smok mógł się wyszaleć.
Tyle opcji a jedno działanie...
Z rozmyśleń wybił mnie cichy stukot do drzwi. Niechętnie je otwarłem. Była to polonistka.
- Gotowy?- zapytała podejrzliwie.
- Tak. A reszta? - musiałem się upewnić.
- Niemalże.
- Czyli?
- Jeszcze kilka osób dokonuje ostatnich poprawek.
- A ptaszki?
- Czekają na ciebie.
- A ktoś je zaprzągł?
- Że co proszę?
- Powinno się wykorzystywać dobre jednostki by stworzyć jeszcze lepsze, czyż nie? Ptaki są szybkie, zwrotne i mają pewną barierę ochronną.
- I ty zamierzasz... No... - nauczycielka nie wiedziała jak to powiedzieć.
- Oczywiście. Konie mnie nie cierpią ale u ptaków aż tak źle mi nie idzie. - powiedziałem wychodząc z pokoju.
***
Poszedłem prosto do alfy stada. Idąc wyczarowałem sznur. Był trwały ale miękki. Nie chciałem zrobić jej krzywdy ale nie chciałem też zlecieć z gigantycznych wysokości. Wtedy też pożałowałem, że nie było Mooniego... Zanim doszedłem do celu, miałem już uplecioną całą uprząż. Gdy tylko orlica mnie ujrzała, to wiedziała co trzeba zrobić. Rozpostarła szeroko skrzydła i czekała aż zarzucę sprzęt. Poszło szybko i bez konfliktów.
- Nie ciśnie cię?- zapytałem.
- Nie. Jest dobrze. Wsiadaj zobaczymy ile ważysz. - zaproponowała z uśmiechem.
- Taa... - zamyśliłem się
- A ci co znowu jest? Hę?
- To nic takiego. Testujemy? Mamy mało czasu na poprawki.
- No to wsiadaj i nie myśl tyle o niebieskich migdałach. - powiedziała i walnęła mnie skrzydłem przez głowę.
- Oddam. Obiecuję, że ci oddam.- odpowiedziałem wkurzony.
- Dajesz. - na te słowa szybkim ruchem przemieściłem ziemię pod nogami samicy a ona padła na nią z impetem.
- Ostrzegałem.
- Ja ci dam! - wrzasnęła i przydusiła mnie migiem do ziemi.
- Opanuj się! To nie czas na zabawę!- krzyknąłem wypluwając pióra. Nagle odezwał się ktoś za nami. Nawet nie zauważyłem kiedy przyszedł.
- No weź... Jeść z piórami? To do wampirów nie podobne. - powiedział ktoś rozbawiony. Ledwo opanowywał śmiech.
-Hige?- zapytałem nie dowierzając.
- A przepraszam, kto inny? - walnął z uśmiechem. Odwzajemniłem go.
- Wróciłeś... - szepnąłem a uśmiech z mej twarzy zniknął tak szybko jak się pojawił.- A byłeś bezpieczny... - szepnąłem już do siebie. Orlica znowu walnęła mnie skrzydłem aż oprzytomniałem.- Wybierz sobie jakiegoś osobnika, zrób uprząż i... zrób co chcesz. - powiedziałem i wskoczyłem na orlice. - Wybacz! Mam nadzieję, że mi to kiedyś wybaczysz! Lorin jest super zwrotna! - krzyknąłem gdy sprintem ptak brał rozbieg. Nie było czasu na czułość...
***
Gdy znaleźliśmy się nad polem rozgrywającej się już walki, zeskoczyłem z orlicy i wdałem się w jej wir. Byłem bez miecza, bez tarczy... Bez niczego! Przez poplątane myśli się zupełnie zgubiłem! Jednak po kilkunastu sekundach szybko się ogarnąłem i wyczarowałem dwa ogniste miecze. Musiały wystarczyć. Innej opcji nie było. Nagle na horyzoncie mignęła mi postać dziecka. Bardzo przypominała... zaraz... to była Liranne! Ruszyłem za nią jednocześnie walcząc z przeciwnikami. O włos jakiś palan* jej nie przebił mieczem. Szybko sprawdziłem czy mała żyje. Miałem szczęście. Wziąłem ją w ramiona. Nie wiedziałem skąd się tu wzięła ale nie chciałem jej męczyć zbędnymi pytaniami. Czułem, że Mooni dostanie wycisk. Jak mógł jej nie dopilnować!
- Już dobrze, mała. Jesteś bezpieczna – szepnąłem. Zdumiona otworzyła oczy.
- Pendragon… - szepnęła i rozpłakała się
- Ciii, nie bój się – uspokoiłem ją – Śpij mała, śpij spokojnie. Zajmę się tobą – obiecałem. Mała posłusznie zamknęła oczy i zasnęła.
Trzymając małą nie mogłem walczyć. Zacząłem biec sprintem przez zaspy tak, że nikt nas nie widział. Nie mogłem pozwolić by coś jej się stało. Po drodze natknąłem się na pupilka Ksawiera. Na szczęście mnie nie zauważył. Rozwalił cały las jesienny...
***
Gdy kładłem małą na łóżku niechcący ją obudziłem.
- Co się dzieje? - Zapytała ziewając. Szybko wziąłem chusteczkę i wytarłem delikatnie jej twarz. Była cała umazana od krwi.
- Zostaniesz tu dobrze? Umyjesz się i
- Nie! - nie pozwoliła mi dokończyć.- Muszę pomóc Arisie!
- Pomożesz jej tutaj. Jak będzie mogła walczyć, jeżeli będzie się o ciebie martwić?
- Dam sobie radę. Nie potrzebuję opieki! - oburzyła się.
Musiałem ją czymś zająć. Przypomniałem sobie o starej, zbędnej rzeczy... Sięgnąłem do szafy po skrzynkę z eliksirami. Była otwierana na zaklęcie, które tylko ja znałem. Otwarłem ją i nacisnąłem ukryty przycisk. Powoli wysunęła się dodatkowa, ukryta szufladka ukazując jajo w środku.
- Zajmiesz się tym?- Zapytałem małą.
- A co to?- zaciekawiłem ja.
- Jajko listoptaka. Chyba.
- Chyba?
- No może jakiegoś smoka. Ale nie zrobi ci krzywdy. O ile jeszcze się wykluje.
- Skąd je masz? Jest piękne... - mała była zachwycona.
- Nie ważne. Zajmiesz się nim pod moją nieobecność?
- Ale ja nie umiem.- zasmuciła się.
- To nie jest takie trudne. To się tylko tak wydaje. To jak? Podejmiesz się tego zadania?
- No... Zgoda.- powiedziała z wahaniem.
- A więc najpierw idź się umyj.- poleciłem. Mała wykonała zadanie w trymiga.- A teraz się prześpij.- poleciłem.
- A jajko?
- Przytul je do siebie.- pogłaskałem małą po głowie i poczekałem aż zaśnie. Następnie zablokowałem pokój aby była bezpieczna.
***
Wróciłem na pole walki. Sprytnie przeniosła się ona w las. Pośród drzew, krzewów i zasp ciężko było cokolwiek zobaczyć. Jednak smród wrogów idealnie zdradzał ich pozycje. Miałem nieład w głowie. Z jednej strony chciałem walczyć, ale z drógiej strony dręczyła mnie świadomość, że komuś, na kim mi zależy może się coś stać, jak równeż, że Liranne jest w szkole, że przeżyła coś, czego w tym wieku doświadczać nie powinna.
Dziwnym trafem dotarłem na polanę. Ni z tąd ni z woąd pojawiło się na niej masa żołnierzy. Byłem na niej sam, a wrogów coś koło setki. Otoczyli mnie okręgiem. Nagle jeden z nich powiedział:
- A trzeba było słuchać Pana... A miał byś połowę królestwa.
- Nie interesuje mnie to.
- A powinno. Ta twoja zdzir* ci nic nie pomoże.
- Ona nie jest zdzir*! - wściekłem się.
- Bo ja wiem... A te wilki. Nawet na psy pasterskie by się nie nadały. Ha ha!
- Obiecuję, że pożałujesz, że tak ich nazwałeś.- zagroziłem ledwo nad sobą panująć.
- Ha ha! No i na dodatek te dwa pomioty... Ha ha!- zaczęli się śmiać wszyscy.
- Przegiąłeś. po prostu przegiąłeś... - szepnąłem. Zająłem się ogniem i całą siłą gniewu puściłem falę żywiołu niczym bombę. - Ogień... Twój żywioł a cię zniszczy! - wrzasnąłem a ogień zgęstniał zasłaniając wszystko. Pożar trawił każdego kto znajdował się na tej polanie a nawet dalej.
Nagle usłyszałem spośród jęków demonów i syków płomieni znajomy głos...
Z rozmyśleń wybił mnie cichy stukot do drzwi. Niechętnie je otwarłem. Była to polonistka.
- Gotowy?- zapytała podejrzliwie.
- Tak. A reszta? - musiałem się upewnić.
- Niemalże.
- Czyli?
- Jeszcze kilka osób dokonuje ostatnich poprawek.
- A ptaszki?
- Czekają na ciebie.
- A ktoś je zaprzągł?
- Że co proszę?
- Powinno się wykorzystywać dobre jednostki by stworzyć jeszcze lepsze, czyż nie? Ptaki są szybkie, zwrotne i mają pewną barierę ochronną.
- I ty zamierzasz... No... - nauczycielka nie wiedziała jak to powiedzieć.
- Oczywiście. Konie mnie nie cierpią ale u ptaków aż tak źle mi nie idzie. - powiedziałem wychodząc z pokoju.
***
Poszedłem prosto do alfy stada. Idąc wyczarowałem sznur. Był trwały ale miękki. Nie chciałem zrobić jej krzywdy ale nie chciałem też zlecieć z gigantycznych wysokości. Wtedy też pożałowałem, że nie było Mooniego... Zanim doszedłem do celu, miałem już uplecioną całą uprząż. Gdy tylko orlica mnie ujrzała, to wiedziała co trzeba zrobić. Rozpostarła szeroko skrzydła i czekała aż zarzucę sprzęt. Poszło szybko i bez konfliktów.
- Nie ciśnie cię?- zapytałem.
- Nie. Jest dobrze. Wsiadaj zobaczymy ile ważysz. - zaproponowała z uśmiechem.
- Taa... - zamyśliłem się
- A ci co znowu jest? Hę?
- To nic takiego. Testujemy? Mamy mało czasu na poprawki.
- No to wsiadaj i nie myśl tyle o niebieskich migdałach. - powiedziała i walnęła mnie skrzydłem przez głowę.
- Oddam. Obiecuję, że ci oddam.- odpowiedziałem wkurzony.
- Dajesz. - na te słowa szybkim ruchem przemieściłem ziemię pod nogami samicy a ona padła na nią z impetem.
- Ostrzegałem.
- Ja ci dam! - wrzasnęła i przydusiła mnie migiem do ziemi.
- Opanuj się! To nie czas na zabawę!- krzyknąłem wypluwając pióra. Nagle odezwał się ktoś za nami. Nawet nie zauważyłem kiedy przyszedł.
- No weź... Jeść z piórami? To do wampirów nie podobne. - powiedział ktoś rozbawiony. Ledwo opanowywał śmiech.
-Hige?- zapytałem nie dowierzając.
- A przepraszam, kto inny? - walnął z uśmiechem. Odwzajemniłem go.
- Wróciłeś... - szepnąłem a uśmiech z mej twarzy zniknął tak szybko jak się pojawił.- A byłeś bezpieczny... - szepnąłem już do siebie. Orlica znowu walnęła mnie skrzydłem aż oprzytomniałem.- Wybierz sobie jakiegoś osobnika, zrób uprząż i... zrób co chcesz. - powiedziałem i wskoczyłem na orlice. - Wybacz! Mam nadzieję, że mi to kiedyś wybaczysz! Lorin jest super zwrotna! - krzyknąłem gdy sprintem ptak brał rozbieg. Nie było czasu na czułość...
***
Gdy znaleźliśmy się nad polem rozgrywającej się już walki, zeskoczyłem z orlicy i wdałem się w jej wir. Byłem bez miecza, bez tarczy... Bez niczego! Przez poplątane myśli się zupełnie zgubiłem! Jednak po kilkunastu sekundach szybko się ogarnąłem i wyczarowałem dwa ogniste miecze. Musiały wystarczyć. Innej opcji nie było. Nagle na horyzoncie mignęła mi postać dziecka. Bardzo przypominała... zaraz... to była Liranne! Ruszyłem za nią jednocześnie walcząc z przeciwnikami. O włos jakiś palan* jej nie przebił mieczem. Szybko sprawdziłem czy mała żyje. Miałem szczęście. Wziąłem ją w ramiona. Nie wiedziałem skąd się tu wzięła ale nie chciałem jej męczyć zbędnymi pytaniami. Czułem, że Mooni dostanie wycisk. Jak mógł jej nie dopilnować!
- Już dobrze, mała. Jesteś bezpieczna – szepnąłem. Zdumiona otworzyła oczy.
- Pendragon… - szepnęła i rozpłakała się
- Ciii, nie bój się – uspokoiłem ją – Śpij mała, śpij spokojnie. Zajmę się tobą – obiecałem. Mała posłusznie zamknęła oczy i zasnęła.
Trzymając małą nie mogłem walczyć. Zacząłem biec sprintem przez zaspy tak, że nikt nas nie widział. Nie mogłem pozwolić by coś jej się stało. Po drodze natknąłem się na pupilka Ksawiera. Na szczęście mnie nie zauważył. Rozwalił cały las jesienny...
***
Gdy kładłem małą na łóżku niechcący ją obudziłem.
- Co się dzieje? - Zapytała ziewając. Szybko wziąłem chusteczkę i wytarłem delikatnie jej twarz. Była cała umazana od krwi.
- Zostaniesz tu dobrze? Umyjesz się i
- Nie! - nie pozwoliła mi dokończyć.- Muszę pomóc Arisie!
- Pomożesz jej tutaj. Jak będzie mogła walczyć, jeżeli będzie się o ciebie martwić?
- Dam sobie radę. Nie potrzebuję opieki! - oburzyła się.
Musiałem ją czymś zająć. Przypomniałem sobie o starej, zbędnej rzeczy... Sięgnąłem do szafy po skrzynkę z eliksirami. Była otwierana na zaklęcie, które tylko ja znałem. Otwarłem ją i nacisnąłem ukryty przycisk. Powoli wysunęła się dodatkowa, ukryta szufladka ukazując jajo w środku.
- Zajmiesz się tym?- Zapytałem małą.
- A co to?- zaciekawiłem ja.
- Jajko listoptaka. Chyba.
- Chyba?
- No może jakiegoś smoka. Ale nie zrobi ci krzywdy. O ile jeszcze się wykluje.
- Skąd je masz? Jest piękne... - mała była zachwycona.
- Nie ważne. Zajmiesz się nim pod moją nieobecność?
- Ale ja nie umiem.- zasmuciła się.
- To nie jest takie trudne. To się tylko tak wydaje. To jak? Podejmiesz się tego zadania?
- No... Zgoda.- powiedziała z wahaniem.
- A więc najpierw idź się umyj.- poleciłem. Mała wykonała zadanie w trymiga.- A teraz się prześpij.- poleciłem.
- A jajko?
- Przytul je do siebie.- pogłaskałem małą po głowie i poczekałem aż zaśnie. Następnie zablokowałem pokój aby była bezpieczna.
***
Wróciłem na pole walki. Sprytnie przeniosła się ona w las. Pośród drzew, krzewów i zasp ciężko było cokolwiek zobaczyć. Jednak smród wrogów idealnie zdradzał ich pozycje. Miałem nieład w głowie. Z jednej strony chciałem walczyć, ale z drógiej strony dręczyła mnie świadomość, że komuś, na kim mi zależy może się coś stać, jak równeż, że Liranne jest w szkole, że przeżyła coś, czego w tym wieku doświadczać nie powinna.
Dziwnym trafem dotarłem na polanę. Ni z tąd ni z woąd pojawiło się na niej masa żołnierzy. Byłem na niej sam, a wrogów coś koło setki. Otoczyli mnie okręgiem. Nagle jeden z nich powiedział:
- A trzeba było słuchać Pana... A miał byś połowę królestwa.
- Nie interesuje mnie to.
- A powinno. Ta twoja zdzir* ci nic nie pomoże.
- Ona nie jest zdzir*! - wściekłem się.
- Bo ja wiem... A te wilki. Nawet na psy pasterskie by się nie nadały. Ha ha!
- Obiecuję, że pożałujesz, że tak ich nazwałeś.- zagroziłem ledwo nad sobą panująć.
- Ha ha! No i na dodatek te dwa pomioty... Ha ha!- zaczęli się śmiać wszyscy.
- Przegiąłeś. po prostu przegiąłeś... - szepnąłem. Zająłem się ogniem i całą siłą gniewu puściłem falę żywiołu niczym bombę. - Ogień... Twój żywioł a cię zniszczy! - wrzasnąłem a ogień zgęstniał zasłaniając wszystko. Pożar trawił każdego kto znajdował się na tej polanie a nawet dalej.
Nagle usłyszałem spośród jęków demonów i syków płomieni znajomy głos...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz