Pendragon

- Jesteś pewna, że zostaniesz tu sama z małym?- zapytałem gdy znajdowaliśmy się przed wielką jaskinią. Kompas wirował jak szalony.- A jak coś na was naśle?
- Nic nam nie będzie. Nie jestem małą dziewczynką a Azula jest szybka.- odparła całując mnie delikatnie w policzek.- Obiecaj, że będziesz na siebie uważał.
- Obiecuję ale nie wiem co z tego wyjdzie. Do zobaczenia.- powiedziałem i ruszyłem w głąb jaskini.
Szedłem dość długo oświetlając sobie płomieniem drogę. Jaskinia wyglądała jak każda inna. Nic nie wskazywało na to, że mógł tu być demon. Nic oprócz kompasu. Jednak w pewnym momencie poczułem jak urządzenie zaczyna dziwnie wibrować i to wcale nie były wibracje spowodowane wirowaniem igły. Lazarus był blisko.
Zadowolony przyspieszyłem kroku. "Im szybciej to załatwię tym lepiej." pomyślałem. Jednak jak się po chwili okazało, tak szybko tej sprawy nie byłem w stanie załatwić. Przede mną rozciągał się gigantyczny labirynt. Na dodatek wszędzie była woda do pasa... "Co oni wszyscy w tej wilgoci widzą?" pomyślałem.
Przejście przez labirynt było żmudne i męczące, woda zimna i brudna a przed jaskinią zostawiłem samą ukochaną, która musiała się zajmować aniołem. Prze zemnie. W tej samej chwili obiecałem sobie, że jeżeli wyjdziemy cało z tej sprawy to wybuduję biały duży dom z ogrodem.
Nie czekając na nic zacząłem przemierzać labirynt. Nie szło mi zbyt dobrze bo ściany zmieniały się co jakieś trzy minuty tworząc całkiem inną kombinację tuneli. Zrozumiałem wtedy dlaczego leżało tu tyle kości...
Ratunkiem okazał się... wampiryzm. Na powierzchni wody płynęła cienka stróżka krwi. Zapach był delikatny i czasem zanikał ale krew płynęła idealnie tą drogą, którą należało iść. Często ściany urywały jej ślad ale przez głód łatwiej było mi go znów odnaleźć.
Z każdym zakrętem zapach stawał się coraz silniejszy, drażnił mój węch, sprawiał, że byłem coraz głodniejszy. Krew nie była ludzka. Zbyt mocno pachniała małżami. "A może to przez tą wodę?" zapytałem w myślach sam siebie. "Nie daj się. Aż taki głodny nie jesteś..." powtarzałem sobie ale prawda była inna. Dawno już powinienem coś zjeść, nawet głupiego królika.
Gdy minąłem ostatni zakręt i wyszedłem z labiryntu, doznałem szoku. Przy schodach prowadzących w górę leżała ranna...
- Syrena?- zdziwiłem się.
- Kim jesteś?- zapytała.
- Tym kim widać.
- Widzę głodnego wampira.- odparła ostro.
- Skąd wiesz, że jestem wampirem?
- To, że jestem syreną nie znaczy, że nie znam się na innych rasach niż swoja. Ał...- syknęła poruszając zranionym ogonem.
- Co ci się stało?- zapytałem podchodząc bliżej.
- Nie twoja sprawa.
- A jest związana z Lazarusem?
- Tak ale...
- Więc moja.
- Znasz Stix`a?- zdziwiła się.
- Nie ale dziś się poznamy.- mruknąłem biorąc kobietę na ręce. 
- Ałł!
- Wybacz. Nie niosłem jeszcze nigdy syreny.
- To by wiele wyjaśniało...- odparła gdy wnosiłem ją po schodach.
- Czy one się nigdy nie kończą?- zapytałem po jakiejś godzinie wchodzenia.
- Jeszcze trochę a wyschnę i nie będę ci ciężarem. Jeszcze jakaś połowa tego co już przeszedłeś.
- Oł. A ta rana...
- Przeżyję.
- Właściwie to skąd się tu wzięłaś?- zapytałem zmieniając temat, gdy nagle zaburczało mi w brzuchu.
- Jestem tu przez niego. Zabrał moją siostrę. Zapewne znęca się nad nią...
- Dlaczego?
- Bo on taki już jest. Największą przyjemność sprawia mu zadawanie bólu innym. Postaw mnie.
- Co?- zdziwiłem się. jednak przez całą rozmowę patrzyłem na schody a nie na kobietę. Teraz stała nago z włosami sięgającymi do połowy uda.
- Dam ci swoją bluzę bo...- zacząłem odwracając wzrok.
- Nie potrzeba. Za chwilę rana się zagoi. nie mogłam tego zrobić w brudnej wodzie. Dziękuję, że mi pomogłeś.
- Ty chyba nie masz zamiaru iść nago?- zdziwiłem się nadal na nią nie patrząc.
- A dlaczego nie? Masz coś przeciwko?
- Proszę, załóż tę bluzę.- naciskałem.
- Z wami mężczyznami... - mruknęła biorąc ubranie. -Już. Zadowolony.
- I to bardzo.
- Jak masz na imię?
- A ty?
- Nie powinno się odpowiadać pytaniem na pytanie ale niech ci będzie. Jestem Natsumi.
- A ja Pendragon.
- Dziwne masz imię.
- Wiem wiem. Chodźmy już. Trochę mi się spieszy.
- A nie powinno.- odparła z dziwnym uśmiechem.
- Że co?
- Jesteś głodny. W furii łatwiej go pokonasz. Szybciej z nim skończysz.
- Nie chcę z nim kończyć.
- Dlaczego? On zasługuje na śmieć!
- Jeżeli go zabiję, nie odczaruję siostry... swojej ukochanej.
- Ukochanej? To również wiele zmienia.
- Tsa... Tłumaczy mój nacisk na twoje parady bez ubrań.
- W rzeczy samej.- przytaknęła.- A twoja ukochana jest człowiekiem?
- Nie.
- Wampir? Miłość po kres świata, no no no.
- Nie.
- Czarodziejka?
- Nie.- odpowiadałem coraz bardziej rozdrażniony.
- Zmiennokształtna? Kotołaczka?
- Nie.
- To znam jeszcze wilkołaka.
- Jest elfką.
- Och... Tej rasy akurat nie znam.
- Masz czego żałować.
- Jesteśmy na miejscu.- powiedziała syrena wskazując drzwi.- Ja zajmę się swoją sprawą a ty swoją.
- Tak będzie najlepiej.
- Mam nadzieję, że kiedyś poznasz mnie ze swoją ukochaną.
- Zobaczymy czy będzie wam to pisane.
- A! Twoja bluza.- odparła ściągając ubranie.
- Dziękuje.- mruknąłem otwierając wielkie drzwi.
Byłem głodny jak nigdy. Mało brakowało abym przestał nad sobą panować. Lazarus stał pośrodku sali. Nie musiał nic mówić. Samo spojrzenie wystarczało. To on przy pomocy innych męczył Liranne. Nie mieliśmy o czym rozmawiać...
W sali panował jeden wielki ogień. Nie pamiętałem co się działo ale patrząc na zniszczenia musiałem nieźle odpłynąć.
- Masz... Odejdź...- odparł dając mi klucz.- Znajdź wejście do leża Krakena a znajdziesz to czego szukasz. Tylko nic mi nie rób.
- To się okaże.
- Na brzegu stoi statek! Weź go i mnie oszczędź!
- Milcz!- wrzasnąłem ciskając w niego jakąś kulą. Lazarus stracił przytomność. Chwyciłem go za jakiś ... jakby róg na głowie i zacząłem ciągnąć w kierunku teleportu.- Do Arisy... Tylko do Arisy...- szeptałem.
Miałem szczęście. Zadziałało. Pościłem zmasakrowanego demona i mocno przytuliłem się do ukochanej.
- Co się tam działo?- zapytała.- Te krzyki...
- To nie moje... To jego...
- Kochanie twoje oczy!
- Weź ten klucz i zaczekaj na mnie. Przenieś go do szkoły może Lucas doprowadzi go do porządku. Muszę coś zjeść...
- Dobrze. A co dalej?
- Popłyniemy do kolejnego demona lub demonki.
- Gdzie?- zdziwiła się.
- Tam gdzie diabeł mówi dobranoc...- szepnąłem idąc w krzaki. Musiałem coś zjeść....

Arisa

Kiedy wyruszyliśmy cały czas myślałam o tym co spotkało Pendragona. No bo jak Ksawier mógł dostać się do jego snu?! Przecież to nie możliwe! Ehh…niemożliwe, a jednak prawdziwe. Dowodem była ta straszna plama na dłoni ukochanego. Nawet nie wiedziałam co to jest! Nie mogłam też tego uleczyć bo kiedy używałam mocy plama rosła, a Pendragon jeszcze bardziej cierpiał…
- Co się dzieję?
Przestraszony głos Michaela Aleksandra wyrwał mnie z ponurych rozmyślań. Zdezorientowana rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś co mogło zaniepokoić malca. Po chwili zorientowałam się, że chodziło mu o kompas, który wirował jak szalony, obwieszczając w ten sposób, że w pobliżu jest demon. No nie, jeszcze tego brakowało….!
- To nic takiego – odpowiedziałam chłopcu, przybierając spokojny, łagodny ton głosu – Po prostu musimy się spotkać z pewnym Panem
- A on jest straszny?
- Trochę na pewno – odpowiedział Pendragon
- Ale…- przerażony maluch zaczął się trząść
- Spokojnie – wampir pogłaskał go po głowie – Przecież ci obiecałem, że nic ci się nie stanie i dotrzymam słowa
„Chodź łatwe to nie będzie” - dodał telepatycznie
„Damy sobie radę” - pocieszyłam go
„Tak, ale nie chciałbym żeby coś się stało tobie, albo małemu, a niosąc go w ramionach nie bardzo wam się przydał” - mój ukochany westchnął ukradkiem
„A może ja go poniosę” - zaproponowałam - „Wydaje mi się, że już się do mnie trochę przekonał” - Pendragon posłał mi powątpiewające spojrzenie więc dodałam - „Poza tym, jest jeszcze bardzo zmęczony, a z tego co widzę, jego skrzydła nie pozwalają mu zasnąć. Pomogę mu, a wtedy zaśnie i…”
„Na pewno go obudzimy podczas rozprawy z Lazarusem” - przerwał mi stanowczo
„Nie koniecznie. Jeśli pomogę mu ze skrzydła na pewno zmorzy go sen, który trochę wzmocnię, tak żeby mógł spokojnie odpocząć i by nic go nie zbudziło. W ten sposób nie będzie się bał i ty nie będziesz musiał go cały czas nieść”
„Myślę, że tak będzie najlepiej” - przyznał, a ja zwróciłam się łagodnie do chłopca.
- Michaelu Aleksandrze, jak tam twoje skrzydła?
- Trochę lepiej, ale jeszcze bolą – odpowiedział, krzywiąc się lekko
- Mogę złagodzić ból jeśli chcesz – zaproponowałam
Chłopiec kiwnął głową.
Pendragon podał mi malca, a ja usadziłam go przed sobą na Azuli. Delikatnie położyłam mu ręce na poranionych skrzydłach i zaczęłam leczenie. Niemal od razu poczułam, że chłopiec jest wykończony bólem i podróżą bo w miarę jak rany na skrzydłach się zasklepiały odpływał. Kiedy skończyłam spał już mocno, ale czujnie. Położyłam mu więc dłoń na czole i posłałam impuls uzdrawiający dzięki któremu organizm malca nie reagował na to co się działo wokół tylko regenerował swoje siły.