Pendragon

Arisa przez długi czas tłumaczyła mi podstawy tej ich mowy, z czego i tak rozumiałem coraz mniej... Sen morzył mój umysł, a ja sam nawet nie wiedziałem, dlaczego. Powinienem spać o wiele rzadziej niż ludzie czy elfy, ale mimo tego faktu, w tej chwili byłem wyjątkiem.
Kiedy tak siedziałem pozornie skupiony na nauce, w końcu przechyliłem się zbyt mocno do przodu i kamuflaż szlag trafił.
- I kto tu powinien iść spać, hm?- zapytała rozbawiona, siadając na łóżku.
-No ej...- bąknąłem. Odechciało mi się nawet protestować.
- Ja na to nic nie poradzę...
-Kładź się, i to już.- zarządziła a ja bez najmniejszego sprzeciwu padłem na poduchę jak bezwładny worek ziemniaków. Jedynie ręka swędziała mnie niesamowicie, choć i tak nawet nie myślałem o tym by marnować jakąkolwiek minimalną ilość energii na drapanie się.
Elfka mówiła coś jeszcze, ale ja już byłem w swej upragnionej kranie snu...

Po jakiejś godzinie cudownej drzemki, wrzask rozległ się w mojej głowie. Dźwięk tak mnie zaskoczył, że wraz z kołdrą spadłem z hukiem na podłogę.
*Słyszysz mnie?!* domagał się nieco chrapliwy, donośny głos.
*Zabije cię Mooni...* warknąłem w myślach na całego.
-Kochanie, co ty wyprawiasz?- zapytała Arisa zerkając na mnie z góry, z łóżka.
-Moonlight robi sobie jaja...- powiedziałem kładąc głowę na zimnych panelach.
-Czyli dzieci się obudziły, tak?- zapytała wyskakując z łóżka.
*To nie fair, jestem głodny...*
-Jak jesteś głodny, to jedz deski. Chrupkie są...- palnąłem zamykając oczy.
-Że, co?- wytrzeszczyła na mnie oczy ukochana.- Czy tobie się "łącza" nie pomyliły?
Jednak ja tylko jęknąłem wślizgując się pod łóżko... Arisa wyszła z pokoju a ta pierzasta, wiecznie głodna gadzina, wciąż mnie irytowała.
*Jak długo mam tu siedzieć? Wiesz jak w nocy się cudnie poluje?* gadał jak katarynka.
*Bo cię jutro wykąpie!* wrzasnąłem na niego niezadowolony. *Jeżeli raz jeszcze mi przerwiesz, to obiecuję, że tak ci jutro życie uprzykrzę, że już więcej tego błędu nie popełnisz...* wysyczałem.
*Stajesz się jak Ksawier...* odparł poważnie.
Na te słowa poderwałem się z podłogi jak opętany, uderzając z impetem o drewnianą część łóżka tak mocno, że aż mi zahuczało w głowie.
-Zniszczyłem łóżko...- miauknąłem i wygramoliłem się spod niego.
Wyszedłem na korytarz i ruszyłem do pokoju Arisy. Ta jednak złapała mnie w połowie drogi, oznajmiając, że Mooni zasnął zamiast ich pilnować.
-Skoro on spał to, z kim ja gadam?- zapytałem opierając się o zimną ścianę.- Boże jak miło...
-Nie wiem, ale... Co ty masz na szyi?- zapytała odginając mi kołnierzyk od koszuli.
-A cooo?- zapytałem ziewając. Nie miałem ochoty na zabawę w doktora, mogłem spać nawet tam gdzie stałem.
Ta jednak uporczywie zaczęła rozpinać mi całą koszulę, a gdy skończyła, szarpnęła mnie za nadgarstek w kierunku kwatery Lukasa.

Siedziałem na twardym krześle a wampir wraz z elfką oglądali mnie z każdej strony, podczas gdy ja dryfowałem na ostatnich krawędziach przytomności. Chciałem tylko snu...
-Mogę iść do łóżka?- zapytałem błagalnie.
-Jak się ruszysz to cię tu przywlekę na powrót.- zagroził mi Lukas.
Wraz z Arisą debatowali nad czymś, czego kompletnie nie ogarniałem... Zdążyłem jedynie wyłapać, że " To coś jest większe niż było...", zanim zasnąłem.

O dziwo obudziłem się zaś w łóżku, tyle, że w samych majtkach.
-Jeszcze se mam ubrania szukać...- wymruczałem wstając.- Jakbym nie mógł spać w tamtych...
Pech chciał, że po drodze do szafy mijałem duże lustro. Widząc swoje odbicie zamarłem. Pierwsza rzuciła się w oczy wielka, ciemnogranatowa "droga" biegnąca od mojej dłoni, przez całą rękę, aż do szyi i serca. Drugą rzeczą były już nie częściowo a calutkie płomienno czerwone włosy. Stałem tak i patrzyłem na siebie jeszcze z pięć minut, kompletnie nic z tego nie rozumiejąc. Zaś złapałem pierwsze lepsze jeansy oraz koszulę i na boso wyszedłem z kwaterki. Oczywiście w połowie drogi dotarło do mnie, że nie mam na sobie skarpetek i butów, ale nie chciało mi się już po nie wracać.
Wszedłem do największej sali obradowej w szkole, gdzie jak myślałem była Arisa w towarzystwie zaufanego mi wampira. Razem ustawiali krzesła wokół dużego stołu.
-Jeszcze cię morzy sen?- zapytała z troską elfka ustawiając ostatnie krzesło.
-No trochę... W sumie to tak.- odparłem przymrużając oczy, przez promienie słońca, które wpadały do sali.- Dlaczego przefarbowałaś mi włosy do końca na czerwono?- zapytałem spokojnie.
-Że, co?! Przecież masz niebieskie!- wrzasnęła patrząc na mnie zdziwiona.
-Nie, są czerwone...- upierałem się.
-Są niebieskie.- poparł ją Lukas.- Tak z innej beczki, gdzie masz buty?
-Przecież widziałem, że są czerwone, wiec już sobie nie strójcie ze mnie żartów. Buty? A zapomniałem i nie chciało mi się po nie iść...- wyznałem.
Oboje patrzyli na mnie jak na wariata przez dłuższy czas, co mnie zdziwiło. Niezbyt czując się w takim klimacie, postanowiłem, że nie będę im przeszkadzał, że się po prostu ulotnię.
-To ja lepiej pójdę...- szepnąłem idąc w kierunku drzwi. Jednak zanim do nich doszedłem, wampir złapał mnie w pasie i usadził na jednym z krzeseł.
-Teraz jesteś zmuszony tu zostać.- oznajmił najwidoczniej niezadowolony z obrotu sprawy.- Zaraz przyjdzie tutaj ta kobieta, miałeś być ogólnie wcześniej, ale z tego, co widzę to zapomniałeś.
-Ktoś mi mówił, na którą mam przyjść?- zapytałem zdziwiony, nie pamiętając kompletnie nic, co by na to wskazywało.
-Ja ci mówiłam wieczorem. Nie słuchałeś mnie kompletnie?!- krzyknęła.- To przecież było ważne!
Jednak ja zamiast powiedzieć cokolwiek, jedynie położyłem swoją nieludzko ciężką głowę na stole i jęknąłem cicho, że chcę spać. Oberwałem za to w ramię.
Oboje tłumaczyli mi, że to bardzo ważna sprawa, ale jak ja miałem się skupić, skoro pragnąłem tylko snu? Nawet nie zauważyłem, kiedy do sali wszedł ktoś jeszcze. Ogarnąłem się dopiero, gdy melodyjny głos rozbrzmiał pośród ścian.
-A, więc możemy już zacząć?- zapytała piękna kobieta, ubrana w niezwykle zwiewną, śnieżnobiałą suknię.
Szybko podniosłem głowę ze stołu i kiwnąłem nią potakująco. Arisa i Lukas siedzieli tuż obok mnie, zerkając raz po raz na moją twarz. Kobieta zaczęła swój wywód dość dziwnie drżącym tonem, który i tak był dla mnie niczym fala dzwoneczków. W cale nie pomagał mi wytrwać do końca.
-Tak wiec, chciałam cię prosić o pomoc. W moim świecie zalęgła się dziwna istota, której nie potrafię sprostać. Przeciąga mych sojuszników na swą ciemną stronę i rośnie w siły...
-Czyli Madame, w twym świecie istnieje tylko twoje Imperium?- zapytał wampir, jak zwykle zbierając niezbędne informacje.
-Nie. Jest wielu władców różnych krain, jednakże dominuje podział na dwie kategorie tak, jak w waszej szkole. Na Ciemnych i Jasnych, mówiąc w skrócie.
-I niech zgadnę, ciemna strona rośnie w siłę przez tego jednego mini-cudotwórcę, oraz że mamy to wyciszyć, co nie?- zapytałem ziewając, przez co od razu oberwałem w bok od elfki.
Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, a odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili.
-Ta jedna istota wbrew woli przeciwnej nam nacji, zdominowała ich całkowicie. Nie mieli wyboru, jednak okazało się, że na warunkach współpracy zajdą szybciej do wspólnego celu.
-Niby, jakiego? Znowu władza nad światem?- zapytałem znużony, znowu obrywając w bok.
-Nie do końca. Za pomocą mego świata ta istota chce twoje królestwo. Naznaczyła cię już, więc znajdzie cię gdziekolwiek się schowasz. Masz ciekawy kolor dłoni...- powiedziała wlepiając w omawianą część ciała swój wzrok.- Panując nad dwoma światami, będzie o krok do panowania nad czasoprzestrzenią. Zostanie jej już tylko jeden.
*Znowu się nie wyśpię...* jęknąłem w myślach.
-Chciałbym to przemyśleć...- powiedziałem spokojnie, mimowolnie ziewając po raz kolejny.
-A za kilka dni będziesz cierpiał na bezsenność.- powiedziała dziwnym tonem głosu.- Nie masz czasu na myślenie. Już podobno raz pokonałeś tą istotę, więc po raz kolejny mógłbyś to uczynić.
Po tych słowach moja mina stężała. Wstałem i bez ceremonialnie wyszedłem sobie z sali, zostawiając ich wszystkich na dalszej debacie.

Na boso ruszyłem do lasu jesiennego. Usiadłem sobie gdzieś pod jakimś dębem i oparłem głowę o jego korę. Nie miałem ochoty mieszać się w cokolwiek, ale wychodziło na to, że przeklęte przeznaczenie ułożyło już tory mego losu, nie pytając mnie o zdanie.
*Po prostu pięknie... W tedy się udało, ale teraz już tak pięknie może nie być.* pomyślałem.
Miałem rację. Skoro on potrafił sprawiać takie rzeczy na tak wielką odległość dwóch światów, to, co ja tam poradzę?! To przecież paranoja!
Z rozmyślań wyrwał mnie cichy szept.
-Młody, wiesz, że nie masz wyboru, prawda?
-Tak. Wiem... Na dodatek taka opcja mi się nie widzi.- odparłem. Przyjazny wampir usiadł tuż obok mnie.
-Silny jest...- mruknął jakby do siebie.- Może powinieneś wrócić do Podziemia? Tam masz większe szanse...- zaproponował.
-Tyle, że ja nie chce żyć bez Arisy a ona nie może być tam wiecznie.- odparłem z westchnieniem.
-Więc, co planujesz? Jeżeli to rozsądne wyjście to ci pomogę.
-Rozsądne nie, ale jedyne.- powiedziałem.- Zabiorę ze sobą Tiamatcha.
-Że, co?! Oszalałeś?!
-Nie.- powiedziałem wstając.- Poproś Arisę, aby swym nieograniczonym talentem udobruchała tą... Jak jej tam?
-W skrócie Emeris.- powiedział wywracając oczami.
-Może być. Ja w tym czasie wrócę do siebie i spotkamy się w wyznaczonym miejscu podczas pełni. A tak przy okazji... Umiesz ten elfi język?- zapytałem z nadzieją.
-Coś tam pamiętam, to tak jak łacina dla mnie. Ale masz swego Mistrza.- zauważył.
-U którego zasnąłem na lekcji... Ech...- westchnąłem.- To ja idę ogarnąć tego potwora a ty ogarnij tę kobietę. Ok?
-Młody tylko uważaj na siebie. I dlaczego ja mam to trudniejsze zadanie?- powiedział wstając z udawanym uśmiechem.
-Spokojnie zielonowłosy, spokojnie...- rzuciłem znikając w portalu.

Arisa

Kiedy wreszcie wróciliśmy do szkoły nie mogłam się nacieszyć widokiem zdrowej Liranne. Byłam tak pełna energii i radości, że bawiłam się z nią prawie całe popołudnie. W tym czasie Michael Aleksander zapoznawał się z urokami naszej szkoły. Obszedł każdy kawałek lasu i obejrzał wszystkie klasy, ale żadne z tych miejsc nie zainteresowało go na dłużej. Jednakże, kiedy nad jeziorem zobaczył nurkującego Monolighta stanął jak wmurowany w ziemię.
Ani ja ani Pendragon nie wiedzieliśmy, dlaczego, ale faktem było, że od tamtej pory nasz mały aniołek chodził wszędzie za gryfem i obserwował go z mieszaniną strachu, podziwu i fascynacji na twarzy. Mooni oczywiście to zauważył i woda sodowa uderzyła mu do głowy. Zaczął się popisywać i robić dzikie figle, kiedy tylko widział, że młody jest w pobliżu. W końcu o mało nie stracił przez to skrzydła. Mianowicie chcąc popisać się umiejętnościami lotniczymi nie był dość ostrożny i prawie dobił do ogromnej skały na skraju lasu jesiennego.
Tym wygłupem tak wystraszył Liranne, że zrugała go, na czym świat stoi i zagroziła, że jeżeli się nie uspokoi to osobiście uwiąże go na smyczy i będzie chodził koło jej nogi jak nieposłuszny psiak. Mooni od razu wyczuł, że nie ma szans na dyskusję, więc od razu obiecał małej, że nie będzie robił głupstw i ulotnił się. Prawdopodobnie znowu poszedł się najeść. Podczas tej awantury razem z Michasiem zaśmiewaliśmy się do rozpuku, a kiedy wreszcie się skończyła zarządziłam:
- Wracamy do pokoju
Dzieci spojrzały na mnie błagalnie.
- Jeszcze nie! – jęknęły chórem
- Przecież po ciemku biegać nie będziecie – zauważyłam, wskazując zachodzące słońce
- Ale nie będziemy musieli iść spać? – zapytała Liranne
- To się jeszcze okaże – uśmiechnęłam się – A teraz do środka, ale to już
Siostra chciała znowu zaprotestować, ale zrezygnowała, kiedy Michaś nieśmiało pociągnął ją za rękę. Uśmiechnęła się do niego i razem pobiegli do szkoły. Dogoniłam ich dopiero w moim starym pokoju w akademiku jasnych. Tam szybko doprowadziłam maluchy do ładu i zagoniłam do łózek. Wprawdzie zapierali się, że nie są zmęczeni, ale ledwo ich głowy dotknęły poduszek zasnęli. Okryłam każde z nich kołdrą i pocałowałam w czoło. Potem telepatycznie wezwałam Mooni’ego. Po chwili gryf wleciał przez otwarte okno.
- Co jest grane? – zapytał lekko przygaszony – Przecież nic nie zrobiłem!
- Cicho – syknęłam – Nie obudź ich – wskazałam śpiące maluchy
- Ups…
- Masz szansę się zrehabilitować – powiedziałam spokojnie – Siedź tu i pilnuj ich, a kiedy się obudzą powiadom mnie albo Pendragona
- Dobra – zgodził się
Zadowolona wyszłam na korytarz i zamknęłam drzwi pokoju specjalnym zaklęciem. Wiedziałam, że w szkole to zbędna ostrożność, ale wolałam być na sto procent pewna, że dzieciaki są bezpieczne.
Kiedy już się z tym uporałam postanowiłam poszukać ukochanego. Nie mieliśmy ostatnio zbyt wiele okazji by pobyć sam na sam, więc kiedy wreszcie się nadarzyła zamierzałam z niej skorzystać.  Przeszukałam całą szkołę, ale nie udało mi się odnaleźć ukochanego wampira. Postanowiłam iść do jego pokoju w akademiku ciemnych w nadziei, że przyjdzie tu jak tylko skończy załatwiać swoje sprawy. Nie pomyliłam się….

Stałam przy oknie, patrząc w niebo, kiedy usłyszałam za sobą trzask otwieranych drzwi. Nie odwróciłam się jednak, czekając na ruch Pendragona.
- Wszystko ok?- zapytał, podchodząc do mnie
- Tak... – odpowiedziałam, nadal spoglądając w niebo - Księżyc na morzu wyglądał dużo piękniej.- zauważyłam rozmarzona
W tym momencie Pendragon delikatnie objął mnie w talii i położył brodę na ramieniu.
- Masz rację – przyznał - Jednak w nocy się śpi, kochanie...- przypomniał
- Radość, że Liranne jest już zdrowa, jest dla mnie wystarczająca – wyjaśniłam - Nie zasnę dziś. Po prostu...- urwałam, kiedy ukochany obdarzył mnie pocałunkiem, a potem podprowadził do szkolnego łóżka, na które opadliśmy tak, że leżałam na jego piersi.
Moment później poczułam jego ręce na moim ciele. Jedną wplótł mi we włosy, a drugą ułożył na mojej talii. Tym pieszczotom towarzyszył namiętny pocałunek. Czułam, że odpływam. Był tylko Pendragon i nic poza nim mnie nie obchodziło. Chciałam żeby to trwało wiecznie….
Nagle w mojej głowie rozbrzmiał huk. Oszołomiona podniosłam głowę i zobaczyłam, że to drzwi pokoju z ogromną siłą uderzyły w ścianę. Zmarszczyłam brwi. Kto mógł tak bezceremonialnie wtargnąć do naszego pokoju? W dodatku późną nocą?
Odpowiedź na to pytanie dostałam bardzo szybko.
- Młody ubieraj płaszcz, idziemy! - wrzasnął znajomy głos
Westchnęłam ciężko. No tak, tylko Lucas mógł zrobić coś takiego... Wstałam, a wtedy wampir ściągnął Pendragona z łóżka za nogę. Chciałam zaprotestować, ale jedno spojrzenie na twarz Lucasa wystarczyło bym wiedziała, że stało się coś bardzo ważnego. Coś bardzo złego.
- Nic nie zrobiłem! Nie ruszyłem jej! – usprawiedliwiał się Pendragon
- Nie o to chodzi! – zirytował się wampir - Szybko! – ponaglił, po czym złapawszy Pendragona za koszulę wywlókł go z pokoju.
Przez chwilę stałam, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęły. W końcu otrząsnęłam się na tyle żeby pobiec za nimi.
Jak się okazało Lucas wyprowadził Pendragona na dziedziniec. Kiedy wreszcie tam dotarłam zobaczyłam jak rozmawiają z dziwną i jednocześnie oszałamiająco piękną kobietą. Intuicja podpowiadała mi, że jej przyjazd nie wróży nic dobrego. Podeszłam do ukochanego i usłyszałam ostatnie słowa kobiety:
-….Potrzebuję twej pomocy - powiedziała cudownie brzmiącym głosem, który niczym delikatne dzwoneczki rozszedł się po powietrzu
- Pomocy w czym? – zapytałam spokojnie
Wszyscy odwrócili się w moją stronę zaskoczeni.
- To sprawa zbyt ważna by powierzać ją byle komu… - zaczęła nieznajoma
- Ona nie jest byle kim! – zaprotestował Lucas, a Pendragon objął mnie w talii w sposób niepozostawiający złudzeń. Kobieta musiała by być głupia by nie zauważyć, co nas łączy.
- Pomyliłam się – mruknęła pod nosem, po czym zwróciła się do mnie z przepraszającym wyrazem twarzy – Myślałam, że jesteś zwykłą uczennicą. Przepraszam Aiedail
Drgnęłam zaskoczona, słysząc pradawną mowę. Skąd ta kobieta ją znała? Przecież nie była elfką. Nie miałam jednak czasu by się nad tym zastanowić, bo wtrącił się Lucas.
- Skoro już wyjaśniliśmy niejasności to może zechcesz odpowiedzieć na pytanie Arisy, pani?
Jednak zanim kobieta zdążyła choćby otworzyć usta by nam wszystko wyjaśnić, odezwał się Pendragon.
- Byle by to była krótka opowieść– burknął – Nie chcę tracić całej nocy….
Dyskretnie dałam mu sójkę w bok, ale było już za późno. Twarz kobiety stężała.
- Jeśli mój świat zginie, ta noc może okazać się jedną z ostatnich również dla was – warknęła
- Wiem, że to bardzo ważne – spróbowałam załagodzić spór – Spróbuj jednak nas zrozumieć, pani. Dopiero, co wróciliśmy z niebezpiecznej i trwającej wiele dni wyprawy. Jesteśmy zmęczeni, a i tobie na pewno przyda się chwila odpoczynku. Dziś jest już późno i wszyscy chcielibyśmy iść spać, dlatego proponuję, żebyś razem ze swą świtą przyjęła gościnę w naszej szkole, a jutro z samego rana o wszystkim nam opowiedziała.
- Nie mam na to czasu – odwarknęła niewzruszona
- Pani, z tego, co zdążyłam zauważyć wynika, że jesteś Vinr-Alfakyn – użyłam słowa z mowy elfów by wzmocnić jego znaczenie – Czy zagrożenie jest tak poważne, że lekceważysz prawo gościnności, co przez elfów traktowane jest jak najwyższa obraza? – uniosłam brwi
- Wybacz Aiedail – nieznajoma spuściła wzrok – Nie odważyłabym się na to gdybym nie miała ku temu ważnych powodów….
- A jeśli zgodzilibyśmy udać się do twego świata to, kiedy zamierzałaś nas tam zabrać?
Tak jak myślałam pytanie zbiło wszystkich z tropu, ale po jakiejś minucie otrzymałam odpowiedź.
- Podczas pełni – powiedziała cicho – To jedyny moment, kiedy możemy wprowadzać obcych do naszej krainy
- A zatem mamy jeszcze trochę czasu – podsumowałam, patrząc na gościa z przyjaznym uśmiechem – Pełnia jest za dwa dni, więc zdążysz nam pani opowiedzieć o wszystkim, a my będziemy mieć odpowiednią ilość czasu na podjęcie decyzji - powiedziałam to spokojnie, a jednocześnie tak stanowczo, że kobieta już nawet nie próbowała polemizować – Lucas, znajdź proszę odpowiednie kwatery dla naszych gości – zadysponowałam

- Jak ty to zrobiłaś? – wymruczał mi do ucha Pendragon, kiedy znaleźliśmy się wreszcie w jego pokoju
- Moja tajemnica – roześmiałam się – Zresztą przecież byłeś tam i słyszałeś…
- Słyszałem, ale nic nie rozumiałem – wyznał, kładąc mnie delikatnie na łóżku
- Używałyśmy elfickiego języka – wyjaśniłam
- A skąd ona go znała? – zdumiał się – Przecież nie jest elfką
- Nie mam pojęcia – wzruszyłam ramionami
- W sumie to teraz nieważne – szepnął i pocałował mnie namiętnie
Przez pewien czas w pokoju słychać było tylko nasze przyśpieszone oddechy.
- Powiedz mi tylko jedno – wymruczał ukochany, odrywając się ode mnie bym mogła nabrać tchu - Czemu ona cię tak dziwnie nazywała? Aie-coś tam….?
- Aiedail – poprawiłam go ze śmiechem – To oznacza jutrzenkę i gwiazdę zaranną, a użyte do osoby podkreśla jej empatię i pokazuje, że wiąże się z nią wielką nadzieję – zaczerwieniłam się – W sumie to nie wiem, dlaczego mnie tak nazwała. Przecież przyszła po pomoc do ciebie – pogłaskałam ukochanego po policzku – Ze mną na początku w ogóle nie chciała rozmawiać.