Pendragon

Powoli, wręcz niezwykle ociężale, powłóczyłem się w nieco ustronne miejsce i przeniosłem do pałacu. Nadal potwornie niewyspany myślałem jak ogarnąć tego stwora. Usiadłem przed wielkimi drzwiami i oparłem się o ścianę myśląc. Nawet nie zauważyłem kiedy jej chłód sprawił, iż odpłynąłem. Obudziłem się dopiero po kilku godzinach, gdy stwór się poruszył i odrapał ściany. Zdziwiłem się wówczas, czyżby urósł? Jeśli tak, no to teraz już przymusowo w pałacu trzeba by zacząć remont. Podźwignąłem się powoli z ziemi i wyszedłem wprost na dziedziniec. Spotkawszy zastępce Minito, nakazałem mu zebrać po połowie żołnierzy każdego rodzaju, jakim dysponowało królestwo, wyposażyć ich w porządny sprzęt i czekać na dalsze instrukcje bez zbędnych pytań. Skończywszy to, prześlizgnąłem się do biblioteki, gdzie zasiadłem n centralnym biurku i zwiesiłem głowę na nowo pogrążając się w zamyśleniach.
-No dalej szkarado... Jak mam cię wywlec, abyś mnie nie zjadła?- zapytałem sam siebie na głos.
-Może tak jak poprzednicy?- odparł nieznany cichy głos, dochodzący z księgi leżącej obok mnie.
-A ty żeś niby?
-Sterta papieru w tym przeklętym stojaku, nie widać?- oburzyła się.- A co byś chciał?
-A bo ja wiem... gadającym materacem bym nie pogardził. Szczególnie jakby mi nucił.
-Nowy Pan, nowe zasady a wciąż prymitywne potrzeby.
-Stary stojak, stara księga i pradawne irytowanie właściciela na każdym kroku.- mruknąłem a księga zamilkła.
Spojrzałem za nią, widząc coś czego wcześniej nie było. Na ekstrawaganckim stojaku, pośrodku sali stała kryształowa kula, mieniąca się różnymi barwami tęczy. Pospiesznie podszedłem do niej i bez zastanowienia złapałem ją w dłonie. Przez senność nie miałem ochoty na myślenie o czymkolwiek, w szczególności o konsekwencjach. Spojrzałem więc w jej wnętrze, czekając czy ten przedmiot też nie zacznie gadać, jednak w jej wnętrzu ujrzałem zarys swojego potworka a po sekundzie szkło zaszło czernią. Nie wiedziałem dlaczego, ale coś mi mówiło, że ten mały fragment szkła rozwiąże mój problem z Lorizem. Wybiegłem starając się nie zasnąć na powrót pod wrota przedsionka piekieł. Mówiąc szczerze trochę mnie przerażało wejście tam, co chyba jednak oddziaływało tak nie tylko na mnie, ale zapewne też na moich poprzedników. Jednym ostrym pchnięciem wiatru otwarłem na oścież wielkie drzwi gdzie wyjrzało na mnie gigantyczne oko! Potwór nie dość, że urósł, to na dodatek okazało się, że to nie było kilka metrów a praktycznie dwieście procent tego co było. Przełknąłem głośno ślinę i puściłem się błyskawicznie na dziedziniec, słysząc jedynie jak za mną upadają poszczególne mury, jak wielkie tytanowe drzwi upadają z donośnym hukiem na posadzkę... Tak. Remont był obowiązkowy.
Wybiegłszy na dziedziniec, wspiąłem się na mury i wypadłem na czyste połacie terenu za zamkiem. Ledwo zdążyłem z niego zeskoczyć, zanim paszcza stwora przebiła się przez niego jak przez bibułkę. Wielka czarna masa grubaśnej skóry, tysiące zębów, może i miliny kilku paszcz i gigantyczne oczy przysłoniły mi widok na cokolwiek. Loriz otoczył mnie swoim ciałem i zamknął w ciasnym pierścieniu, co chwila go zacieśniając. Jego paszcza rozwarła się powoli dusząc mnie przegniłym wyziewem oparów żołądkowych stwora, przez co o mało co sam nie zwymiotowałem. Trzymając mocno kulę w ręce zacząłem powtarzać w myślach tylko jedno zdanie: „Nie zjedz mnie, tylko mnie nie zjedz.” Wówczas jęzor potwora, ociekający od cuchnącej śliny przejechał po całym moim ciele, liżąc mnie tak jak pies liże rękę swego pana.
-Matko Boska! Wynoś się ode mnie!- warknąłem odruchowo a stwór spokojnie rozłożył się na boku, pokazując brzuch.
Wyglądało to tak jakbym stał obok gigantycznej, żywej góry. Dopiero po dłuższym momencie do mnie dotarło, że oprócz Loriza było jeszcze kilka takich samych ale mniejszych stworów. Ja, choć niewierzący, przeżegnałem się. Powolnym krokiem począłem się oddalać od charczącej kupy wściekłości, by zaś wydedukować jak duży muszę portal stworzyć. Obliczywszy to, zacząłem pracę nad nim, co wcale nie było takie łatwe, gdy w cieple słońca morzył mnie sen. Udało mi się jedynie utkać przejście takiego wymiaru, że piątka młodych przeszła przez niego bez otarć. Innym faktem było to, że jedno takie małe „coś” było większe nieco od szkoły. Nie mogąc wymyślić jak by to powiększyć, usiadłem i westchnąłem głęboko.
-Fajnie by było, gdybyś się jakimś cudem przecisnął, wiesz o tym?- mruknąłem do stwora a ten poczłapał do wrót.
Zadziwiony wytrzeszczyłem na niego oczy i otwarłem usta, gdy jak się okazało, monstrum było jak ośmiornica a nawet lepsze! Rozległ się charakterystyczny dźwięk wystawianych kości, paszcza stwora zmieniła swoje rozmiary a on sam prześlizgnął się do ludzkiego świata.
-No nie wierze...- westchnąłem całkowicie osłupiały trzymając się dłonią za czoło.- Po tym wszystkim to ja biorę urlop...- dodałem wychodząc za nim.
Wojska stacjonowały już przy kolejnym przejściu, stwory człapały się w ich kierunku a ja pomknąłem do szkoły ogarnąć się. Po drodze jednak zrobiło mi się słabo i musiałem na chwilę usiąść pod drzewem. Cała senność przeszła, a ja poczułem się w końcu sobą. Wydawało mi się, że jestem wyspany, o dziwo. Rozpędziłem się jak mogłem i wskoczyłem wprost do swego pokoju przez otwarte okno. Niestety, okazało się, że jest pusty.
Wziąłem więc szybki prysznic, nową koszulę i wypaliłem do ogrodu..

* * *

-Musisz wyjechać?- zapytał aniołek ze łzami w oczkach/
-Muszę. Zostaniesz jednak z Liranne i Lucasem. Zostawię ci też Mooniego na służbie. Może uda ci się wprowadzić mu dietę.- odparłem gładząc go po policzku.
-Ale wrócisz szybko?
-Postaram się jak najszybciej.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.- skinąłem głową a maluch wpadł mi w ramiona.- Może nauczysz się już latać?- zaproponowałem mu wprost do ucha.
-Zobaczę. Może Mooni mnie nauczy.- odparł wycierając rękawami łzy.
Poczochrałem mu i Liranne włoski, poprosiłem o kilka rzeczy Lucasa i wyruszyłem w dalszą podróż, zostawiając ogród i bawiące się w nim maluchy.

* * *

Dotarłszy na miejsce, od razu wychwyciłem niezbyt zadowolony wzrok Królowej. Rozmawiała z Arisą, czekając na mnie. Gdy tylko do nich podszedłem, zaczęła się przeprawa wojsk i stworów do innego świata. Niestety było w nim masa drzew a ścieżki wąskie, co zaowocowało wytartym szlakiem przez stwory.
-Muszą tak hałasować?- zapytała Królowa.
-Tak bardzo ci to przeszkadza?
-Łatwo nas namierzyć.
-Wierzysz, że ktoś ruszy te monstra, bez jakichkolwiek przygotowań?
-Skąd wiesz, że nie są przygotowani? One przecież do niego należały.
-Nie w tej liczbie i nie w tych rozmiarach.- odparłem wskakując na konia swojej ukochanej, po czym usunęliśmy się na nim nieco bardziej z tyłu, za Królową.
-Długo musiałaś znosić te jej gadanie?- zapytałem całując ją za uchem.
-No trochę cię nie było... ale każde jej słowo będzie mi przydatne. -odparła patrząc na mnie swymi iskrzącymi oczyma.
Dalszą drogę jechaliśmy we dwójkę na jednym koniu. Elfka spała w noc w mych ramionach a ja oglądałem gwiazdy....

* * *

Następnego ranka, gdy wszyscy zebrali się do dalszej drogi, mnie ona coraz bardziej ona odpychała. Potwory słuchały się jak wytresowane psiaki, jednak jakieś dziwne uczucie nakazywało mi się wycofać. Z drugiej strony, Arisa wciąż powtarzała, że to poważna sprawa i nie mogę zostawić ludzi na pewną śmierć czy męczarnie. Kiedy po raz kolejny mi to perswadowała, moje myśli skierowały się w całkiem innym kierunku. Wyobraziłem sobie biały, drewniany dom na delikatnym wzniesieniu a dookoła niego rozciągały się połacie zielonego lasu. Sam domek okalał piękny ogród, a nad nim iskrzyło się piękne niebo. Nawet nieopodal przepływał krystaliczny strumyk. Westchnąłem głęboko, wyobrażając sobie wnętrze domu. Stara kuchnia, piękne pokoje i niesamowite meble...
Na ten widok z oka ukradkiem popłynęła mi łza, którą szybko otarłem rękawem.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Halo?- pomachała mi elfka dłonią przed oczami.
-Tak tak skarbie. Słucham cię...- odparłem nagle wyrywając się całkowicie z zamyślenia. Tylko o czym ona mówiła? I dlaczego ma czarne włosy?!- Coś ty zrobiła z włosami?!
-Że co? Nic nie robiłam. Upięłam je tylko i nic poza tym.
-Przecież są czarne.
-Nie, nadal są takie jakie były. I nie zmieniaj tematu.
-Nie zmieniam. Przywykłem do ich naturalnej barwy i ta mnie rozprasza.- wyznałem.
-W takim razie o czym mówiłam?- zapytała zaplatając ręce na piersi.
-No wiesz, jakby ci to ten... Wiesz no. Ciągle mówisz, że to co teraz robimy jest ważne i w ogóle.- zacząłem balansować na granicy jej nerwów, za co dostałem w łeb.
-To ci wpajałam ostatnio a teraz tłumaczyłam ci, że musisz podpisać pewien traktat i...
-Jaki traktat?!- stanąłem jak wryty.- Nic nie podpiszę. I nawet mnie nie namawiaj. Nie będzie żadnej umowy. Robię to, co mam zrobić i nic więcej. - postawiłem ostro, po czym przytuliłem ukochaną.
-Jesteś uparty jak zawsze.- wytknęła mi ze śmiechem. Na szczęście nie gniewała się długo.
Resztę drogi rozmawiałem z nią już całkowicie skupiony na jej słowach. Poruszaliśmy każdy temat na jaki nie mieliśmy ostatnio czasu. Nawet jej obiecałem, że po powrocie będzie mogła ze mną robić co zechce przez weekend.

Arisa

Po dziwnej pobudce, jaką zgotował nam Monolight przestraszyłam się, że dzieciaki się obudziły, a co gorsza są w tarapatach. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do pokoju na drugim końcu szkoły. Na miejscu dłuższą chwilę zajęło mi zdjęcie ochronnego zaklęcia, ale wreszcie udało mi się dostać do środka. Ku mojemu zdziwieniu dzieciaki smacznie spały, a Mooni razem z nimi…. Coś było nie tak! Lekkim szturchnięciem obudziłam gryfa.
- Co jest? – zapytał sennie – Czy nie wolno mi zasnąć nawet na chwilę? – zrzędził
- Skoro sam chcesz spać to, czemu budzisz Pendragona? – zapytałam lekko poirytowana
- O czym ty mówisz? – zdumiał się
- O telepatycznej pobudce – wyjaśniłam krótko
- Ale to nie ja! – zaprotestował – Ja cały czas spałem! Przecież nie mogłem tego zrobić przez sen!
Krzyczał tak głośno, że obudził Michasia.
- Co się dzieje? – zapytał aniołek
- Nic szczególnego – uśmiechnęłam się do niego – Mooni znowu daje w kość – zgromiłam gryfa spojrzeniem, na co Michaś parsknął śmiechem
- Nie radziłbym się narażać – powiedział do Mooni’ego – Liranne nieźle się ostatnio wystraszyła, więc następnym razem możesz skończyć na smyczy
- Tylko nie to… - jęknął gryf, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem
W tym samym momencie Michaś ziewnął przeciągle.
- Może jeszcze się trochę prześpisz? – zaproponowałam – Jest bardzo wcześnie, a ty musisz odpoczywać
- Dobrze – zgodził się chłopiec – Ale nie zostanę sam?
- Oczywiście, że nie - zapewniłam, lekko popychając go na poduszki – Liranne śpi na drugim łóżku – przypomniałam, okrywając chłopca kołdrą – No i Mooni będzie was pilnował – zapewniłam na koniec, posyłając gryfowi ostrzegawcze spojrzenie.
Zadowolona wyszłam z pokoju i ruszyłam do akademika ciemnych. W połowie drogi spotkałam Pendragona. Na pierwszy rzut oka widać było, że wampir jest śmiertelnie wyczerpany. Zatroskana opowiedziałam ukochanemu o Mooni’m.
- Skoro on spał to, z kim ja gadam? – zapytał, opierając się o zimną ścianę - Boże jak miło...
- Nie wiem, ale... – urwałam, bo mignęło mi coś na szyi wampira - Co ty masz na szyi? – zapytałam, odginając mu kołnierzyk od koszuli.
- A cooo?- zapytał, ziewając
Nie odpowiedziałam tylko zaczęłam rozpinać koszulę ukochanego. Kiedy wreszcie odsłoniłam tors wampira aż zakręciło mi się w głowie z przerażenia. Granatowa plama, która jeszcze tydzień temu była tylko na dłoni chłopaka teraz układała się w coś w rodzaju drogi sięgającej aż do szyi i serca! Nie miałam pojęcia, co to jest, ale wiedziałam, że moja magia tego nie wyleczy. Postanowiłam zapytać Lucasa czy wie coś o takim… nawet nie wiedziałam, czym…
Zaciągnęłam Pendragona do kwatery wampira.
- Co z nim? – zapytał Lucas, kiedy tylko nas zobaczył.
Wyjaśniłam mu, co i jak, po czym posadziliśmy Pendragona na taborecie i zaczęliśmy oględziny.
- Mogę iść do łóżka?- zapytał błagalnie mój ukochany, przerywając napiętą ciszę
- Jak się ruszysz to cię tu przywlekę na powrót.- zagroził mu Lucas, po czym znowu zajął się plamą - Cholera –zaklął zatroskany - Jest naprawdę źle
- Wiesz, co to jest? – zapytałam z nadzieją
- Nie – wampir pokręcił głową – Nie znam się na leczeniu, ale wiem jedno: jesteś najlepszą uzdrowicielką. Jeśli ty tego nie możesz wyleczyć to nikt tego nie zrobi… Ariso, spokojnie – dodał, widząc, że zbladłam – Trzeba będzie znaleźć jakiś sposób. Nie wiem jeszcze, jaki, ale poszukamy czegoś w alternatywnym świecie i…
- Lucas to „coś” już jest dużo większe niż było! – krzyknęłam zrozpaczona – Jeśli Pendragon nie dostanie szybko antidotum to boje się pomyśleć, co się z nim stanie! 
- Na razie jest tylko bardzo senny – uspokoił mnie Lucas – Tak bardzo, że usnął na twardym krześle przy akompaniamencie twoich krzyków – uśmiechnął się, próbując mnie rozweselić, ale nie bardzo mu się to udało.
- Pomóż mi zanieść go do łóżka – poprosiłam tylko z ponurą miną – Za godzinę mamy się spotkać z Królową, więc trzeba wszystko przygotować.
Lucas kiwnął głową i szybko przetransportował wampira do łóżka. Dopilnowałam żeby Pendragonowi było wygodnie, po czym poszłam do szkolnej sali narad. Tam razem z Lucasem zaczęliśmy wszystko przygotowywać. Posprzątaliśmy oraz ustawiliśmy ogromny stół na samym środku pomieszczenia. Kiedy kończyliśmy ustawiać wokół niego krzesła w progu sali pojawił się Pendragon.
- Jeszcze cię morzy sen? - zapytałam z troską, ustawiając ostatnie krzesło.
- No trochę... W sumie to tak.- odparł, mrużąc oczy przed promieniami słońca - Dlaczego przefarbowałaś mi włosy do końca na czerwono?- zapytał niespodzianie, a ja stanęłam jak wryta i wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Że co?! Przecież masz niebieskie! – krzyknęłam zdumiona, patrząc na niego uważnie.
- Nie, są czerwone...- upierał się, a mnie opadły ręce.
Nie dość, że pojawiła się ta plama, był non stop senny to jeszcze miał przywidzenia…?!
- Są niebieskie - poparł mnie spokojnie Lucas.- Tak z innej beczki, gdzie masz buty? – zapytał, zmieniając temat
- Przecież widziałem, że są czerwone, wiec już sobie nie strójcie ze mnie żartów – mruknął urażony wampir - Buty? – spojrzał niepewnie na swoje bose stopy - A zapomniałem i nie chciało mi się po nie iść...- wyznał.
Zdumiona wpatrywałam się w ukochanego dłuższą chwilę. Takie rzeczy wcześniej mu się nie zdarzały. Zawsze pamiętał o najdrobniejszych szczegółach, a teraz…. Nie wiedziałam, co o tym myśleć, a jednocześnie coraz bardziej się o niego bałam.
Przez kilka minut w sali trwała idealna cisza, którą w końcu przerwał Pendragon.
-To ja lepiej pójdę...- szepnął, idąc w kierunku drzwi.
Wymieniliśmy z Lucasem porozumiewawcze spojrzenia. Oboje woleliśmy mieć teraz wampira na oku, a poza tym musiał być na spotkaniu z Królową. Dlatego też zanim wampir doszedł do drzwi Lucas złapał go w pasie i usadził na jednym z krzeseł.
- Teraz jesteś zmuszony tu zostać - oznajmił stanowczo - Zaraz przyjdzie tutaj ta kobieta, miałeś być ogólnie wcześniej, ale z tego, co widzę to zapomniałeś.
- Ktoś mi mówił, na którą mam przyjść? – zapytał zdziwiony Pendragon.
Tego już było za wiele.
- Ja ci mówiłam wieczorem. Nie słuchałeś mnie kompletnie?! – krzyknęłam - To przecież było ważne!
Nie chciałam być za ostra, bo w gruncie rzeczy bardzo się o chłopaka martwiłam, ale on nawet mi nie odpowiedział. Zamiast tego położył głowę na stole i jęknąłem cicho, że chce spać. W tym momencie to Lucas nie wytrzymał i szturchnął go mocno w ramię.
- Przecież wiesz, że to bardzo ważne – spróbowałam wytłumaczyć łagodnie ukochanemu, siadając obok i gładząc go po plecach.
- Musisz tu być inaczej ona pomyśli, że ją olałeś – dodał Lucas – To może doprowadzić do wojny, a nie jesteś w stanie walczyć.
- Musimy pojechać z nią do tamtego świata – szepnęłam – Pomóc tamtejszym istotom i…. – urwałam, bo do sali weszła królowa.
- A więc możemy już zacząć?- zapytała piękna kobieta, ubrana w niezwykle zwiewną, śnieżnobiałą suknię.
Pendragon szybko podniósł głową ze stołu i kiwnął nią potakująco. Razem z Lucasem siedzieliśmy po obu stronach chłopaka i co jakiś czas zerkaliśmy czy nie odpływa w niebyt. Tymczasem kobieta zaczęła swoją opowieść, a głos drżał jej z przejęcia.
- Tak więc, chciałam Cię prosić o pomoc – zwróciła się do Pendragona - W moim świecie zalęgła się dziwna istota, której nie potrafię sprostać. Przeciąga mych sojuszników na swą ciemną stronę i rośnie w siły...
- Czyli Madame, w twym świecie istnieje tylko twoje Imperium?- wtrącił Lucas, zbierając najpotrzebniejsze informacje.
- Nie – królowa pokręciła głową - Jest wielu władców różnych krain, jednakże dominuje podział na dwie kategorie tak, jak w waszej szkole. Na Ciemnych i Jasnych, mówiąc w skrócie.
- I niech zgadnę, ciemna strona rośnie w siłę przez tego jednego mini-cudotwórcę, oraz że mamy to wyciszyć, co nie? – zapytał Pendragon lekceważąco, ziewając.
Dałam mu sójkę w bok, ale już było za późno. Kobieta przeszyła go wzrokiem, a odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili.
- Ta jedna istota wbrew woli przeciwnej nam nacji, zdominowała ich całkowicie. Nie mieli wyboru, jednak okazało się, że na warunkach współpracy zajdą szybciej do wspólnego celu.
- Niby, jakiego? Znowu władza nad światem? – zapytał mój ukochany znużonym tonem, a ja ponownie szturchnęłam go pod żebro.
- Nie do końca - widać było, że królowej kończy się cierpliwość - Za pomocą mego świata ta istota chce twoje królestwo. Naznaczyła cię już, więc znajdzie cię gdziekolwiek się schowasz. Masz ciekawy kolor dłoni...- zauważyła, spoglądając badawczo na granatową plamę - Panując nad dwoma światami, będzie o krok do panowania nad czasoprzestrzenią. Zostanie jej już tylko jeden.
- Chciałbym to przemyśleć...- odpowiedział spokojnie wampir, ziewając ponownie.
- A za kilka dni będziesz cierpiał na bezsenność.- dodała po chwili, patrząc na niego z ukosa - Nie masz czasu na myślenie. Już podobno raz pokonałeś tą istotę, więc po raz kolejny mógłbyś to uczynić.
Kiedy tylko rozbrzmiały ostatnie słowa twarz Pendragona stężała. Mój ukochany wstał i bez słowa wyszedł sali. Królowa patrzyła za nim z ponurą miną.
- Wybacz mu Vinr-Alfakyn – poprosiłam spokojnie
- Chyba nie mam wyjścia – warknęła – Ale niech pamięta, z kim ma do czynienia! – uniosła się nagle
- Wiemy pani, że jesteś Królową – odezwał się Lucas – Lecz do tej pory nie poznaliśmy twego miana
Królowa wstała z godnością i zaczęła wymieniać imiona i tytuły. Było tego tyle, że nie dało się zapamiętać. Na szczęście na koniec dodała:
- Moi poddani na ogół nazywają mnie Królową Emeris, więc i wy możecie się tak do mnie zwracać.
- Dziękujemy Emeris Drottning – odparłam w pradawnej mowie – Obiecuję, że pomożemy ci w walce z ciemną istotą. Teraz jednak daj nam trochę czasu pani byśmy mogli wszystko przygotować.
- Oczywiście – Emeris skinęła łaskawie głową uspokojona
Wstaliśmy wszyscy i opuściliśmy salę obrad.
- Trzeba szybko odnaleźć Pendragona – powiedziałam do Lucasa, idąc korytarzem
- Musimy obgadać plan działania – zgodził się wampir – Przydałoby się żeby…
- Aiedail, czy mogłaby z tobą porozmawiać?! – przerwał mu znajomy głos
Odwróciliśmy się zaskoczeni. Za nami szła Królowa.
- Oczywiście – zgodziłam się niepewnie
- W cztery oczy – zastrzegła
- Dobrze – kiwnęłam głową, po czym zwróciłam się do Lucasa – Znajdź go i przemów do rozumu – poprosiłam, świadoma, że słucha nas obca osoba.
Wampir tylko skinął głową i oddalił się w kierunku lasu. Poprowadziłam Królową do niewielkiego pokoiku. Kiedy już się tam znalazłyśmy Emeris zaklęciem zamknęła drzwi, a ja poczułam, że to nie będzie przyjemna rozmowa.
- Musisz uważać Aiedail – szepnęła nagle królowa, patrząc mi głęboko w oczy – Jeśli szybko czegoś nie zrobisz możesz go stracić
- Słucham? – wydusiłam wstrząśnięta – O czym ty…?
- O tobie i twoim piekielnym wampirze. Widać, że nie możecie bez siebie żyć – przerwała mi – Ale stan Króla będzie się pogarszał
Usłyszawszy to, usiadłam wyprostowana jak struna i wbiłam wzrok w Emeris.
- Co wiesz? – spytałam bez ogródek
- Wiem, że teraz jest nieustannie senny – wyjaśniła chłodno – Później zmieni się to w bezsenność
- To już nam mówiłaś – zauważyłam – A coś więcej?
Królowa milczała z zaciętym wyrazem twarzy.
- Emeris Drottning – powiedziałam z naciskiem w pradawnej mowie – Jeśli naprawdę jesteś Vinr-Alfakyn to musisz mi powiedzieć wszystko, co wiesz. Wszystko, co pomoże mi uratować Pendragona – szepnęłam
- Niech będzie – złamała się wreszcie – Twój Król ma przywidzenia
- Co?
- Omamy wzrokowe – wyjaśniła – Myli kolory i tym podobne, ale to długo nie potrwa. Za najwyżej parę godzin całkowicie straci wzrok. Poza tym ta jego plama…. Na razie tylko się rozrasta, ale niedługo zacznie swędzieć, potem piec, aż w końcu piekielnie boleć. Będzie więcej objawów, ale nie wiem, na czym będą polegać, to będzie zależeć od siły Ciemnej Istoty.
- Jak mogę mu pomóc? – zapytałam szeptem
- Możesz zrobić tylko jedno – odparła – Pokonać Ciemną Istotę i przywrócić równowagę światów. Kiedy Ciemny zginie zniknie też całe zło, które uczynił.
- W takim razie na pewno wyruszymy do twojego świata Emeris Drottning – powiedziałam stanowczo – Masz na to moje słowo.

Pendragon

Arisa przez długi czas tłumaczyła mi podstawy tej ich mowy, z czego i tak rozumiałem coraz mniej... Sen morzył mój umysł, a ja sam nawet nie wiedziałem, dlaczego. Powinienem spać o wiele rzadziej niż ludzie czy elfy, ale mimo tego faktu, w tej chwili byłem wyjątkiem.
Kiedy tak siedziałem pozornie skupiony na nauce, w końcu przechyliłem się zbyt mocno do przodu i kamuflaż szlag trafił.
- I kto tu powinien iść spać, hm?- zapytała rozbawiona, siadając na łóżku.
-No ej...- bąknąłem. Odechciało mi się nawet protestować.
- Ja na to nic nie poradzę...
-Kładź się, i to już.- zarządziła a ja bez najmniejszego sprzeciwu padłem na poduchę jak bezwładny worek ziemniaków. Jedynie ręka swędziała mnie niesamowicie, choć i tak nawet nie myślałem o tym by marnować jakąkolwiek minimalną ilość energii na drapanie się.
Elfka mówiła coś jeszcze, ale ja już byłem w swej upragnionej kranie snu...

Po jakiejś godzinie cudownej drzemki, wrzask rozległ się w mojej głowie. Dźwięk tak mnie zaskoczył, że wraz z kołdrą spadłem z hukiem na podłogę.
*Słyszysz mnie?!* domagał się nieco chrapliwy, donośny głos.
*Zabije cię Mooni...* warknąłem w myślach na całego.
-Kochanie, co ty wyprawiasz?- zapytała Arisa zerkając na mnie z góry, z łóżka.
-Moonlight robi sobie jaja...- powiedziałem kładąc głowę na zimnych panelach.
-Czyli dzieci się obudziły, tak?- zapytała wyskakując z łóżka.
*To nie fair, jestem głodny...*
-Jak jesteś głodny, to jedz deski. Chrupkie są...- palnąłem zamykając oczy.
-Że, co?- wytrzeszczyła na mnie oczy ukochana.- Czy tobie się "łącza" nie pomyliły?
Jednak ja tylko jęknąłem wślizgując się pod łóżko... Arisa wyszła z pokoju a ta pierzasta, wiecznie głodna gadzina, wciąż mnie irytowała.
*Jak długo mam tu siedzieć? Wiesz jak w nocy się cudnie poluje?* gadał jak katarynka.
*Bo cię jutro wykąpie!* wrzasnąłem na niego niezadowolony. *Jeżeli raz jeszcze mi przerwiesz, to obiecuję, że tak ci jutro życie uprzykrzę, że już więcej tego błędu nie popełnisz...* wysyczałem.
*Stajesz się jak Ksawier...* odparł poważnie.
Na te słowa poderwałem się z podłogi jak opętany, uderzając z impetem o drewnianą część łóżka tak mocno, że aż mi zahuczało w głowie.
-Zniszczyłem łóżko...- miauknąłem i wygramoliłem się spod niego.
Wyszedłem na korytarz i ruszyłem do pokoju Arisy. Ta jednak złapała mnie w połowie drogi, oznajmiając, że Mooni zasnął zamiast ich pilnować.
-Skoro on spał to, z kim ja gadam?- zapytałem opierając się o zimną ścianę.- Boże jak miło...
-Nie wiem, ale... Co ty masz na szyi?- zapytała odginając mi kołnierzyk od koszuli.
-A cooo?- zapytałem ziewając. Nie miałem ochoty na zabawę w doktora, mogłem spać nawet tam gdzie stałem.
Ta jednak uporczywie zaczęła rozpinać mi całą koszulę, a gdy skończyła, szarpnęła mnie za nadgarstek w kierunku kwatery Lukasa.

Siedziałem na twardym krześle a wampir wraz z elfką oglądali mnie z każdej strony, podczas gdy ja dryfowałem na ostatnich krawędziach przytomności. Chciałem tylko snu...
-Mogę iść do łóżka?- zapytałem błagalnie.
-Jak się ruszysz to cię tu przywlekę na powrót.- zagroził mi Lukas.
Wraz z Arisą debatowali nad czymś, czego kompletnie nie ogarniałem... Zdążyłem jedynie wyłapać, że " To coś jest większe niż było...", zanim zasnąłem.

O dziwo obudziłem się zaś w łóżku, tyle, że w samych majtkach.
-Jeszcze se mam ubrania szukać...- wymruczałem wstając.- Jakbym nie mógł spać w tamtych...
Pech chciał, że po drodze do szafy mijałem duże lustro. Widząc swoje odbicie zamarłem. Pierwsza rzuciła się w oczy wielka, ciemnogranatowa "droga" biegnąca od mojej dłoni, przez całą rękę, aż do szyi i serca. Drugą rzeczą były już nie częściowo a calutkie płomienno czerwone włosy. Stałem tak i patrzyłem na siebie jeszcze z pięć minut, kompletnie nic z tego nie rozumiejąc. Zaś złapałem pierwsze lepsze jeansy oraz koszulę i na boso wyszedłem z kwaterki. Oczywiście w połowie drogi dotarło do mnie, że nie mam na sobie skarpetek i butów, ale nie chciało mi się już po nie wracać.
Wszedłem do największej sali obradowej w szkole, gdzie jak myślałem była Arisa w towarzystwie zaufanego mi wampira. Razem ustawiali krzesła wokół dużego stołu.
-Jeszcze cię morzy sen?- zapytała z troską elfka ustawiając ostatnie krzesło.
-No trochę... W sumie to tak.- odparłem przymrużając oczy, przez promienie słońca, które wpadały do sali.- Dlaczego przefarbowałaś mi włosy do końca na czerwono?- zapytałem spokojnie.
-Że, co?! Przecież masz niebieskie!- wrzasnęła patrząc na mnie zdziwiona.
-Nie, są czerwone...- upierałem się.
-Są niebieskie.- poparł ją Lukas.- Tak z innej beczki, gdzie masz buty?
-Przecież widziałem, że są czerwone, wiec już sobie nie strójcie ze mnie żartów. Buty? A zapomniałem i nie chciało mi się po nie iść...- wyznałem.
Oboje patrzyli na mnie jak na wariata przez dłuższy czas, co mnie zdziwiło. Niezbyt czując się w takim klimacie, postanowiłem, że nie będę im przeszkadzał, że się po prostu ulotnię.
-To ja lepiej pójdę...- szepnąłem idąc w kierunku drzwi. Jednak zanim do nich doszedłem, wampir złapał mnie w pasie i usadził na jednym z krzeseł.
-Teraz jesteś zmuszony tu zostać.- oznajmił najwidoczniej niezadowolony z obrotu sprawy.- Zaraz przyjdzie tutaj ta kobieta, miałeś być ogólnie wcześniej, ale z tego, co widzę to zapomniałeś.
-Ktoś mi mówił, na którą mam przyjść?- zapytałem zdziwiony, nie pamiętając kompletnie nic, co by na to wskazywało.
-Ja ci mówiłam wieczorem. Nie słuchałeś mnie kompletnie?!- krzyknęła.- To przecież było ważne!
Jednak ja zamiast powiedzieć cokolwiek, jedynie położyłem swoją nieludzko ciężką głowę na stole i jęknąłem cicho, że chcę spać. Oberwałem za to w ramię.
Oboje tłumaczyli mi, że to bardzo ważna sprawa, ale jak ja miałem się skupić, skoro pragnąłem tylko snu? Nawet nie zauważyłem, kiedy do sali wszedł ktoś jeszcze. Ogarnąłem się dopiero, gdy melodyjny głos rozbrzmiał pośród ścian.
-A, więc możemy już zacząć?- zapytała piękna kobieta, ubrana w niezwykle zwiewną, śnieżnobiałą suknię.
Szybko podniosłem głowę ze stołu i kiwnąłem nią potakująco. Arisa i Lukas siedzieli tuż obok mnie, zerkając raz po raz na moją twarz. Kobieta zaczęła swój wywód dość dziwnie drżącym tonem, który i tak był dla mnie niczym fala dzwoneczków. W cale nie pomagał mi wytrwać do końca.
-Tak wiec, chciałam cię prosić o pomoc. W moim świecie zalęgła się dziwna istota, której nie potrafię sprostać. Przeciąga mych sojuszników na swą ciemną stronę i rośnie w siły...
-Czyli Madame, w twym świecie istnieje tylko twoje Imperium?- zapytał wampir, jak zwykle zbierając niezbędne informacje.
-Nie. Jest wielu władców różnych krain, jednakże dominuje podział na dwie kategorie tak, jak w waszej szkole. Na Ciemnych i Jasnych, mówiąc w skrócie.
-I niech zgadnę, ciemna strona rośnie w siłę przez tego jednego mini-cudotwórcę, oraz że mamy to wyciszyć, co nie?- zapytałem ziewając, przez co od razu oberwałem w bok od elfki.
Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, a odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili.
-Ta jedna istota wbrew woli przeciwnej nam nacji, zdominowała ich całkowicie. Nie mieli wyboru, jednak okazało się, że na warunkach współpracy zajdą szybciej do wspólnego celu.
-Niby, jakiego? Znowu władza nad światem?- zapytałem znużony, znowu obrywając w bok.
-Nie do końca. Za pomocą mego świata ta istota chce twoje królestwo. Naznaczyła cię już, więc znajdzie cię gdziekolwiek się schowasz. Masz ciekawy kolor dłoni...- powiedziała wlepiając w omawianą część ciała swój wzrok.- Panując nad dwoma światami, będzie o krok do panowania nad czasoprzestrzenią. Zostanie jej już tylko jeden.
*Znowu się nie wyśpię...* jęknąłem w myślach.
-Chciałbym to przemyśleć...- powiedziałem spokojnie, mimowolnie ziewając po raz kolejny.
-A za kilka dni będziesz cierpiał na bezsenność.- powiedziała dziwnym tonem głosu.- Nie masz czasu na myślenie. Już podobno raz pokonałeś tą istotę, więc po raz kolejny mógłbyś to uczynić.
Po tych słowach moja mina stężała. Wstałem i bez ceremonialnie wyszedłem sobie z sali, zostawiając ich wszystkich na dalszej debacie.

Na boso ruszyłem do lasu jesiennego. Usiadłem sobie gdzieś pod jakimś dębem i oparłem głowę o jego korę. Nie miałem ochoty mieszać się w cokolwiek, ale wychodziło na to, że przeklęte przeznaczenie ułożyło już tory mego losu, nie pytając mnie o zdanie.
*Po prostu pięknie... W tedy się udało, ale teraz już tak pięknie może nie być.* pomyślałem.
Miałem rację. Skoro on potrafił sprawiać takie rzeczy na tak wielką odległość dwóch światów, to, co ja tam poradzę?! To przecież paranoja!
Z rozmyślań wyrwał mnie cichy szept.
-Młody, wiesz, że nie masz wyboru, prawda?
-Tak. Wiem... Na dodatek taka opcja mi się nie widzi.- odparłem. Przyjazny wampir usiadł tuż obok mnie.
-Silny jest...- mruknął jakby do siebie.- Może powinieneś wrócić do Podziemia? Tam masz większe szanse...- zaproponował.
-Tyle, że ja nie chce żyć bez Arisy a ona nie może być tam wiecznie.- odparłem z westchnieniem.
-Więc, co planujesz? Jeżeli to rozsądne wyjście to ci pomogę.
-Rozsądne nie, ale jedyne.- powiedziałem.- Zabiorę ze sobą Tiamatcha.
-Że, co?! Oszalałeś?!
-Nie.- powiedziałem wstając.- Poproś Arisę, aby swym nieograniczonym talentem udobruchała tą... Jak jej tam?
-W skrócie Emeris.- powiedział wywracając oczami.
-Może być. Ja w tym czasie wrócę do siebie i spotkamy się w wyznaczonym miejscu podczas pełni. A tak przy okazji... Umiesz ten elfi język?- zapytałem z nadzieją.
-Coś tam pamiętam, to tak jak łacina dla mnie. Ale masz swego Mistrza.- zauważył.
-U którego zasnąłem na lekcji... Ech...- westchnąłem.- To ja idę ogarnąć tego potwora a ty ogarnij tę kobietę. Ok?
-Młody tylko uważaj na siebie. I dlaczego ja mam to trudniejsze zadanie?- powiedział wstając z udawanym uśmiechem.
-Spokojnie zielonowłosy, spokojnie...- rzuciłem znikając w portalu.

Arisa

Kiedy wreszcie wróciliśmy do szkoły nie mogłam się nacieszyć widokiem zdrowej Liranne. Byłam tak pełna energii i radości, że bawiłam się z nią prawie całe popołudnie. W tym czasie Michael Aleksander zapoznawał się z urokami naszej szkoły. Obszedł każdy kawałek lasu i obejrzał wszystkie klasy, ale żadne z tych miejsc nie zainteresowało go na dłużej. Jednakże, kiedy nad jeziorem zobaczył nurkującego Monolighta stanął jak wmurowany w ziemię.
Ani ja ani Pendragon nie wiedzieliśmy, dlaczego, ale faktem było, że od tamtej pory nasz mały aniołek chodził wszędzie za gryfem i obserwował go z mieszaniną strachu, podziwu i fascynacji na twarzy. Mooni oczywiście to zauważył i woda sodowa uderzyła mu do głowy. Zaczął się popisywać i robić dzikie figle, kiedy tylko widział, że młody jest w pobliżu. W końcu o mało nie stracił przez to skrzydła. Mianowicie chcąc popisać się umiejętnościami lotniczymi nie był dość ostrożny i prawie dobił do ogromnej skały na skraju lasu jesiennego.
Tym wygłupem tak wystraszył Liranne, że zrugała go, na czym świat stoi i zagroziła, że jeżeli się nie uspokoi to osobiście uwiąże go na smyczy i będzie chodził koło jej nogi jak nieposłuszny psiak. Mooni od razu wyczuł, że nie ma szans na dyskusję, więc od razu obiecał małej, że nie będzie robił głupstw i ulotnił się. Prawdopodobnie znowu poszedł się najeść. Podczas tej awantury razem z Michasiem zaśmiewaliśmy się do rozpuku, a kiedy wreszcie się skończyła zarządziłam:
- Wracamy do pokoju
Dzieci spojrzały na mnie błagalnie.
- Jeszcze nie! – jęknęły chórem
- Przecież po ciemku biegać nie będziecie – zauważyłam, wskazując zachodzące słońce
- Ale nie będziemy musieli iść spać? – zapytała Liranne
- To się jeszcze okaże – uśmiechnęłam się – A teraz do środka, ale to już
Siostra chciała znowu zaprotestować, ale zrezygnowała, kiedy Michaś nieśmiało pociągnął ją za rękę. Uśmiechnęła się do niego i razem pobiegli do szkoły. Dogoniłam ich dopiero w moim starym pokoju w akademiku jasnych. Tam szybko doprowadziłam maluchy do ładu i zagoniłam do łózek. Wprawdzie zapierali się, że nie są zmęczeni, ale ledwo ich głowy dotknęły poduszek zasnęli. Okryłam każde z nich kołdrą i pocałowałam w czoło. Potem telepatycznie wezwałam Mooni’ego. Po chwili gryf wleciał przez otwarte okno.
- Co jest grane? – zapytał lekko przygaszony – Przecież nic nie zrobiłem!
- Cicho – syknęłam – Nie obudź ich – wskazałam śpiące maluchy
- Ups…
- Masz szansę się zrehabilitować – powiedziałam spokojnie – Siedź tu i pilnuj ich, a kiedy się obudzą powiadom mnie albo Pendragona
- Dobra – zgodził się
Zadowolona wyszłam na korytarz i zamknęłam drzwi pokoju specjalnym zaklęciem. Wiedziałam, że w szkole to zbędna ostrożność, ale wolałam być na sto procent pewna, że dzieciaki są bezpieczne.
Kiedy już się z tym uporałam postanowiłam poszukać ukochanego. Nie mieliśmy ostatnio zbyt wiele okazji by pobyć sam na sam, więc kiedy wreszcie się nadarzyła zamierzałam z niej skorzystać.  Przeszukałam całą szkołę, ale nie udało mi się odnaleźć ukochanego wampira. Postanowiłam iść do jego pokoju w akademiku ciemnych w nadziei, że przyjdzie tu jak tylko skończy załatwiać swoje sprawy. Nie pomyliłam się….

Stałam przy oknie, patrząc w niebo, kiedy usłyszałam za sobą trzask otwieranych drzwi. Nie odwróciłam się jednak, czekając na ruch Pendragona.
- Wszystko ok?- zapytał, podchodząc do mnie
- Tak... – odpowiedziałam, nadal spoglądając w niebo - Księżyc na morzu wyglądał dużo piękniej.- zauważyłam rozmarzona
W tym momencie Pendragon delikatnie objął mnie w talii i położył brodę na ramieniu.
- Masz rację – przyznał - Jednak w nocy się śpi, kochanie...- przypomniał
- Radość, że Liranne jest już zdrowa, jest dla mnie wystarczająca – wyjaśniłam - Nie zasnę dziś. Po prostu...- urwałam, kiedy ukochany obdarzył mnie pocałunkiem, a potem podprowadził do szkolnego łóżka, na które opadliśmy tak, że leżałam na jego piersi.
Moment później poczułam jego ręce na moim ciele. Jedną wplótł mi we włosy, a drugą ułożył na mojej talii. Tym pieszczotom towarzyszył namiętny pocałunek. Czułam, że odpływam. Był tylko Pendragon i nic poza nim mnie nie obchodziło. Chciałam żeby to trwało wiecznie….
Nagle w mojej głowie rozbrzmiał huk. Oszołomiona podniosłam głowę i zobaczyłam, że to drzwi pokoju z ogromną siłą uderzyły w ścianę. Zmarszczyłam brwi. Kto mógł tak bezceremonialnie wtargnąć do naszego pokoju? W dodatku późną nocą?
Odpowiedź na to pytanie dostałam bardzo szybko.
- Młody ubieraj płaszcz, idziemy! - wrzasnął znajomy głos
Westchnęłam ciężko. No tak, tylko Lucas mógł zrobić coś takiego... Wstałam, a wtedy wampir ściągnął Pendragona z łóżka za nogę. Chciałam zaprotestować, ale jedno spojrzenie na twarz Lucasa wystarczyło bym wiedziała, że stało się coś bardzo ważnego. Coś bardzo złego.
- Nic nie zrobiłem! Nie ruszyłem jej! – usprawiedliwiał się Pendragon
- Nie o to chodzi! – zirytował się wampir - Szybko! – ponaglił, po czym złapawszy Pendragona za koszulę wywlókł go z pokoju.
Przez chwilę stałam, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęły. W końcu otrząsnęłam się na tyle żeby pobiec za nimi.
Jak się okazało Lucas wyprowadził Pendragona na dziedziniec. Kiedy wreszcie tam dotarłam zobaczyłam jak rozmawiają z dziwną i jednocześnie oszałamiająco piękną kobietą. Intuicja podpowiadała mi, że jej przyjazd nie wróży nic dobrego. Podeszłam do ukochanego i usłyszałam ostatnie słowa kobiety:
-….Potrzebuję twej pomocy - powiedziała cudownie brzmiącym głosem, który niczym delikatne dzwoneczki rozszedł się po powietrzu
- Pomocy w czym? – zapytałam spokojnie
Wszyscy odwrócili się w moją stronę zaskoczeni.
- To sprawa zbyt ważna by powierzać ją byle komu… - zaczęła nieznajoma
- Ona nie jest byle kim! – zaprotestował Lucas, a Pendragon objął mnie w talii w sposób niepozostawiający złudzeń. Kobieta musiała by być głupia by nie zauważyć, co nas łączy.
- Pomyliłam się – mruknęła pod nosem, po czym zwróciła się do mnie z przepraszającym wyrazem twarzy – Myślałam, że jesteś zwykłą uczennicą. Przepraszam Aiedail
Drgnęłam zaskoczona, słysząc pradawną mowę. Skąd ta kobieta ją znała? Przecież nie była elfką. Nie miałam jednak czasu by się nad tym zastanowić, bo wtrącił się Lucas.
- Skoro już wyjaśniliśmy niejasności to może zechcesz odpowiedzieć na pytanie Arisy, pani?
Jednak zanim kobieta zdążyła choćby otworzyć usta by nam wszystko wyjaśnić, odezwał się Pendragon.
- Byle by to była krótka opowieść– burknął – Nie chcę tracić całej nocy….
Dyskretnie dałam mu sójkę w bok, ale było już za późno. Twarz kobiety stężała.
- Jeśli mój świat zginie, ta noc może okazać się jedną z ostatnich również dla was – warknęła
- Wiem, że to bardzo ważne – spróbowałam załagodzić spór – Spróbuj jednak nas zrozumieć, pani. Dopiero, co wróciliśmy z niebezpiecznej i trwającej wiele dni wyprawy. Jesteśmy zmęczeni, a i tobie na pewno przyda się chwila odpoczynku. Dziś jest już późno i wszyscy chcielibyśmy iść spać, dlatego proponuję, żebyś razem ze swą świtą przyjęła gościnę w naszej szkole, a jutro z samego rana o wszystkim nam opowiedziała.
- Nie mam na to czasu – odwarknęła niewzruszona
- Pani, z tego, co zdążyłam zauważyć wynika, że jesteś Vinr-Alfakyn – użyłam słowa z mowy elfów by wzmocnić jego znaczenie – Czy zagrożenie jest tak poważne, że lekceważysz prawo gościnności, co przez elfów traktowane jest jak najwyższa obraza? – uniosłam brwi
- Wybacz Aiedail – nieznajoma spuściła wzrok – Nie odważyłabym się na to gdybym nie miała ku temu ważnych powodów….
- A jeśli zgodzilibyśmy udać się do twego świata to, kiedy zamierzałaś nas tam zabrać?
Tak jak myślałam pytanie zbiło wszystkich z tropu, ale po jakiejś minucie otrzymałam odpowiedź.
- Podczas pełni – powiedziała cicho – To jedyny moment, kiedy możemy wprowadzać obcych do naszej krainy
- A zatem mamy jeszcze trochę czasu – podsumowałam, patrząc na gościa z przyjaznym uśmiechem – Pełnia jest za dwa dni, więc zdążysz nam pani opowiedzieć o wszystkim, a my będziemy mieć odpowiednią ilość czasu na podjęcie decyzji - powiedziałam to spokojnie, a jednocześnie tak stanowczo, że kobieta już nawet nie próbowała polemizować – Lucas, znajdź proszę odpowiednie kwatery dla naszych gości – zadysponowałam

- Jak ty to zrobiłaś? – wymruczał mi do ucha Pendragon, kiedy znaleźliśmy się wreszcie w jego pokoju
- Moja tajemnica – roześmiałam się – Zresztą przecież byłeś tam i słyszałeś…
- Słyszałem, ale nic nie rozumiałem – wyznał, kładąc mnie delikatnie na łóżku
- Używałyśmy elfickiego języka – wyjaśniłam
- A skąd ona go znała? – zdumiał się – Przecież nie jest elfką
- Nie mam pojęcia – wzruszyłam ramionami
- W sumie to teraz nieważne – szepnął i pocałował mnie namiętnie
Przez pewien czas w pokoju słychać było tylko nasze przyśpieszone oddechy.
- Powiedz mi tylko jedno – wymruczał ukochany, odrywając się ode mnie bym mogła nabrać tchu - Czemu ona cię tak dziwnie nazywała? Aie-coś tam….?
- Aiedail – poprawiłam go ze śmiechem – To oznacza jutrzenkę i gwiazdę zaranną, a użyte do osoby podkreśla jej empatię i pokazuje, że wiąże się z nią wielką nadzieję – zaczerwieniłam się – W sumie to nie wiem, dlaczego mnie tak nazwała. Przecież przyszła po pomoc do ciebie – pogłaskałam ukochanego po policzku – Ze mną na początku w ogóle nie chciała rozmawiać.

Pendragon

-Wszystko w porządku?- zapytałem podchodząc do elfki. Delikatnie ujmując jej twarz w dłonie, zacząłem wypytywać o każdą możliwą ranę. Jednak ta nie dawała za wygraną. Zasłaniał się maską uśmiechu, chociaż i tak przypuszczałem, że po tym całym harmiderze, który tu panował, nie mogło być aż tak pięknie.
Po kilku minutach konwersacji rozwiązałem Arisę i wziąłem na ręce zmierzając ku wyjściu.
-Możesz mnie postawić, dam sobie radę...- zaczęła, patrząc na mnie swymi głębokimi oczyma, które jako jedyne potrafiły odgadnąć emocje panujące w mym sercu, nawet, jeżeli zewnętrzna powłoka wyrażała coś innego.
-Spokojnie, jesteś nadzwyczaj lekka.- usprawiedliwiłem się, z szarmanckim uśmiechem na ustach.
Łokciem pchnąłem mocno drzwi, które otwarły się niczym brama do nieba, ukazując wypełniony po brzegi, olbrzymi korytarz ryboli... Westchnąłem niezadowolony, chciałem jak najszybciej wrócić na statek i znaleźć się na powrót w szkole. Nigdy nie przypuszczałem, że tak bardzo będę pragnął spokoju. Postawiłem Arisę na podłodze, po czym z hukiem zabarykadowałem drzwi. Rozejrzałem się za stosowną drogą ucieczki, jednak sala była tylko zwyczajnym cmentarzyskiem.
*Skoro wyjścia nie ma, to je sobie zrobię... * postanowiłem łapiąc ją za dłoń i podchodząc do ściany. W miejscu, gdzie gruba warstwa materiału budowlanego nie była filarem podtrzymującym wyższe piętro zacnej budowli demonki, wyburzyłem nam małe wyjście. Następnie z Arisą "na baranach" przemknął jak najdalej sięgała tlenowa kopuła, po czym tworząc małą własną, wydostaliśmy się na powierzchnię.

Na szczęście statek już czekał, a na nim Natsumi. Gdy tylko nas ujrzała, przestałą śpiewać swą pieśń i zawołała donośnym głosem:
-Radzę wam się pospieszyć ze wspólną kąpielą, bo na Krakena nie zadziałam! A więc to jest ta twoja elfia rasa... A ona nie powinna mieć...- chciała kontynuować, jednak oboje z ukochaną wdrapaliśmy się już na pokład.
-Ja zajmę się statkiem, Natsumi będziesz określać kierunek rejsu tym oto kompasem a ty kochanie, zejdź na dół i odpocznij wraz z Michasiem.- zakomenderowałem błyskawicznie.
-Ale na pewno dacie sobie radę we dwoje?- usłyszałem pytanie z jej ust. Jak zawsze się martwiła, jak zawsze chciała pomagać, chociaż teraz to ona potrzebowała pomocy. Pomocy łóżka by odpocząć.
-Na pewno.- odparłem, po czym stanąłem na ozdobnym dziobie statku.
Zamaszystym pociągnięciami rąk, zacząłem sterować statkiem za pomocą wody pod nim. Każdą falę nakierowywałem tak, by statek płynął nadzwyczaj gładko i szybko po tafli krystalicznej cieczy. Tak uciekaliśmy statkiem aż do wieczora... Gdy zrobiło się ciemno, Kraken odpuścił sobie nasz pościg, po czym razem z Natsumi zeszliśmy na dół. Obiecałem jej, że zobaczy swojego upragnionego anioła, chociaż wiedziałem, że malcowi może się to nie spodobać.
Michaś siedział w ramionach Arisy, która spała na siedząco wyczerpana po naszej ucieczce.
-Kto to?- zapytał szybko, gdyż syrena weszła pierwsza a ja dopiero po dłuższej chwili za nią.
-To Natsumi. Pilnowała cię pod naszą nieobecność.- wyjaśniłem siadając obok swych dwóch skarbów.
-Więc to jest anioł? A nie powinien mieć skrzydeł?- zapytała dziewczyna, zaplatając ręce na swej piersi.
-A ty to, kto?- odparł jej pytaniem na pytanie, swym cichym głosem. Jej obecność go przytłaczała.
-Ma skrzydła, jednak nie były w zbyt pięknym stanie, ale to się zmieni.- wyjaśniłem szybko dodając maluchowi otuchy.
-To by wyjaśniało, dlaczego aura tych jego pierzastych wachlarzy jest tak słabo widoczna... ale to nic. Pozwolę sobie wrócić do siebie, swój dług już spłaciłam.- powiedziała zdejmując mą bluzę, po czym wyszła puszczając oczko Michasiowi.

Po kilku minutach, gdy aniołek oswoił się z naszą obecnością, przeniosłem elfkę na osobne łóżko i zabrałem go na pokład.
Chciał zobaczyć księżyc na rozgwieżdżonym nocnym niebie, odbijający się w tafli morskiej wody.
Usadziłem go sobie wygodnie w ramionach i stojąc na ozdobnym dziobie statku, omawialiśmy każdy gwiazdozbiór, jaki tylko było widać. Mały był niesamowicie wykształcony w tym kierunku, co mnie zadziwiło. Okazało się, że jedyną rozrywką w lochu demonki, która go więziła, był podręcznik do astronomii, w którym były mówione jedynie gwiazdozbiory. Odetchnąłem z ulgą wiedząc, że Michaś potrafi czytać.
Patrzyłem w gwiazdy dość długo... Tak długo, że anioł zasnął w moich ramionach otulony bluzą, którą wcześniej nosiła Natsumi. W moim sercu zapanowała dziwna radość, której wcześniej nie czułem... Była dla mnie nietypowa, gdyż triumf, jaki osiągnąłem zdobywając całkowite zaufanie u chłopca przerodził się jakby w braterską miłość. Patrząc w srebrną tarczę księżyca, na której malowały się tak dobrze znane kratery, poczułem nagle czyjąś dłoń na ramieniu.
-Wszytko w porządku?- zapytałem elfkę, dając jej całusa na powitanie.
-Pewnie. Co robicie?- zapytała przeciągając się delikatnie.
-Oglądaliśmy gwiazdy...- przyznałem rozmarzony wciąż patrząc na kochankę nieba, która swym światłem oświetlała nam drogę.
-Dzisiaj pełnia... Cudowny widok...- skomentowała opierając swą głowę o me ramie.
Szybko wybudziłem się ze snu i odprowadziłem oboje do swych łóżek. Arisa zgodziła się spędzić noc pod pierzyną, dopiero po długaśnych negocjacjach. Ja wróciłem na górę, by pilnować naszego kursu...

Gdy dobiliśmy do brzegu, niemalże w locie przygotowywałem naszą podróż. Wszystko sprawdzałem trzy razy, jednak jak się zaś okazało, nie zabrałem swego ulubionego płaszcza w drogę powrotną. Został na zamku dziecka demona...
-Zrobi sobie z niego zabawkę. Biedny materiał...- skwitowała Arisa me roztrzepanie, względem podróży. Całą drogę we troje się śmialiśmy.
-No nie moja wina no!- udałem oburzonego- Wiesz jak ja go lubiłem? Miał tyle skrytek, był taki wygodny...
-Kupię ci nowy, no...- ciągnęła dalej, kłując mnie palcem w bok.- Rozchmurz się!
-Marchewka uśmiechnij się!- dorzucił jeszcze swoje trzy grosze aniołek.
Wywróciłem oczami, po czym mimo swej woli zacząłem się śmiać, sam nie wiedząc tak naprawdę, z czego.
Przez dnie, gnaliśmy na koniach, ile tyko wierzchowce nam pozwalały, a w nocy odpoczywaliśmy. Bez większych przeszkód dotarliśmy do szkoły gdzie powitała nas już od bram rozradowana Liranne...
Cały dzień elfki nadzwyczaj uradowane bawiły się do rozpuku a Michaś mierzył skrupulatnym wzrokiem Moonlight`a. Ja oddałem się swym obowiązkom...
Jednak, gdy przyszedł wieczór, wróciłem do swego pokoju gdzie wraz z Arisą zostaliśmy już sami. Maluchy spały a gryf dostał za zadanie pilnować ich jak ryby w swym żołądku.

Ostatnio z elfką nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie. Każdy romantyczny ruch z mojej strony psuły dziwne wydarzenia z zewnątrz. Tej nocy chciałem nadrobić nieco naszej zaległości.
-Wszystko ok?- zapytałem podchodząc do niej, gdy stała przy oknie.
-Tak... Księżyc na morzu wyglądał dużo piękniej.- stwierdziła.
Delikatnie objąłem ją w tali i oparłem swą brodę o jej ramię. Nie mogłem zaprzeczyć, co do nieba...
-Masz rację. Jednak w nocy się śpi, kochanie...- zauważyłem.
-Radość, że Liranne jest już zdrowa, jest dla mnie wystarczająca. Nie zasnę dziś. Po prostu...- nie dokończyła, gdy skradłem dalszą część jej wypowiedzi swym pocałunkiem.
Delikatnie podprowadziłem ją do małego, szkolnego łóżka i opadłem na nie z ukochaną na piersi. Wplatając jedną z dłoni w jej cudownie pachnące i niewiarygodnie miękkie włosy, drugą delikatnie ułożyłem na jej tali.
Kiedy mój umysł opanowała cała ta pieszczota pocałunku, gdy miałem delikatnie położyć jej głowę na poduszczę, gdy chciałem muskać swymi ustami skórę jej szyi, do pokoju wpadł Lukas...
-Młody ubieraj płaszcz, idziemy!- wrzasnął ściągając mnie z łóżka za nogę.
-Nic nie zrobiłem! Nie ruszyłem jej!- zacząłem się usprawiedliwiać.
-Nie o to chodzi! Szybko!- wrzeszczał, po czym złapawszy mnie za koszulę wywlókł mnie z pokoju tak prędko, że nie zdążyłem nawet złapać równowagi.
Wyprowadził mnie na zewnątrz, gdzie przed budynkiem czekała na mnie piękna kobieta, siedząca w zaprzęgu, który ciągnęły gigantyczne, nadzwyczaj puszyste gronostaje w szacie zimowej oraz cała jej świta. Wszystko była przepięknie zdobione, co przykuło mą uwagę tak bardzo, że nie zauważyłem nawet, gdy kobieta do mnie podeszła.
-A, więc to ty jesteś teraz tutaj królem połowy tego świata... Potrzebuję twej pomocy.- powiedziała cudownie brzmiącym głosem, który niczym delikatne dzwoneczki rozszedł się po powietrzu...

Arisa

Obudził mnie przenikliwy ból głowy. Jęknęłam i otworzyłam oczy. Najpierw widziałam wszystko jakby za mgłą, ale wkrótce ból trochę osłabł, a wzrok wyostrzył się znacznie. Rozejrzałam się dokoła. Byłam w jakiejś dziwnej celi, a właściwie pokoju, nie byłam pewna…
Pomieszczenie wyglądało niczym ogromny domek dla lalki Barbie. Wokół widziałam wiele odcieni różu. Wszystko tu było w tym kolorze, zarówno łóżko z baldachimem, na którym leżałam jak i klamki w drzwiach i oknach. Na toaletce leżało mnóstwo tubek i buteleczek z kosmetykami, a w kącie stała ogromna szafa z wymyślnymi sukniami. Zastanawiałam się, po co to wszystko? Kto mógł tego używać?
Odpowiedź na moje pytanie dostałam po jakimś kwadransie. Wtedy właśnie do pokoju weszło kilka osób. Jeden mężczyzna i dwóch ryboludzi. Cała trójka podeszła do mnie.
- Wstań – rozkazał władczo nieznajomy mężczyzna
Nie poruszyłam się.   
- Powiedziałem: WSTAŃ! - powtórzył dobitnie
Znowu nie zareagowałam.
Facet lekko machnął ręką, a rybole brutalnie postawili mnie na nogi.
- Teraz dobrze - facet uśmiechnął się złośliwie
- Czego ode mnie chcecie? – zapytałam, siląc się na spokój
- Musimy Cię przygotować
- Do czego?
Uśmiech mężczyzny zrobił się szerszy, a w jego oczach błysnęła czysta wredota.
- Nasza Pani musi być zadowolona z nowej zabawki
- Nie jestem niczyją zabawką! – krzyknęłam, a na mojej skórze pojawiły się błękitne iskierki prądu. 
- Oj, jaka temperamentna! – Zawołał rozbawiony - Kasandra będzie nią zachwycona!
Zaraz… Kasandra…? A więc ta „Pani” to jedna z Wielkiej Piątki! To jej służył Kraken i to ona cieszyła się tak groźną sławą…, Ale czy słusznie?
- Dobrze – zgodziłam się nieoczekiwanie, przybierając kamienny wyraz twarzy – Róbcie, co chcecie, a potem prowadźcie do swej Pani
- Czemu się zgadzasz? – zapytał podejrzliwie sługa demonki – Coś knujesz?
- A niby jak? – warknęłam niby to wściekła z powodu własnej bezsilności – Przecież nie mam żadnych szans na ucieczkę…
W rzeczywistości postanowiłam dobrowolnie oddać się Kasandrze na jakiś czas, dla zachowania pozorów. Podejrzewałam, że Pendragon już się zorientował, ze mnie nie ma i że znajdzie mnie zanim sytuacja wymknie się spod kontroli…, ale mężczyzna chyba uwierzył w moją rezygnację i pozorne „poddaństwo” bo kazał ryboludziom odejść.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, posadził mnie przed lustrem i zaczął robić dziwne rzeczy z moją twarzą i fryzurą. Nałożył na mnie, co najmniej kilo tapety! Potem powiedział, że mam siano zamiast włosów i wyjął z kufra perukę, którą wcisnął mi na głowę. Następnie przyszła kolej na sukienkę:
http://img.zszywka.pl/1/0105/thb_7622/suknie-ksiezniczki-.jpg
- Nie założę jej – zaprotestowałam
- Musisz – powiedział, a widząc upór w moich oczach dodał – Jak sama nie włożysz to ja to zrobię. Siłą.
Westchnęłam zrezygnowana i przebrałam się w sukienkę.

Po skończonej stylizacji rybole zaprowadzili mnie do swej Pani. Ta jednak chyba nie chciała ich widzieć, bo kiedy dotarliśmy przed ogromne drzwi jej komnaty czekał na nas posłaniec.
- Pani wydała rozkazy! – zapowiedział - Zabawkę mam zabrać ze sobą, a wy – wskazał na ryboludzi – Wynocha!
Tamci zaczęli coś mruczeć między sobą, ale w końcu odwrócili się i odeszli szybkim krokiem. Widocznie zbyt się bali by naprawdę protestować.
- Idziemy – służący szarpnął mnie za ramię
- W porządku - wyrwałam się – Umiem chodzić
Facet się wkurzył i chciał mi odpowiedzieć coś niezbyt przyjemnego, ale musiał się powstrzymać, bo ja już otworzyłam wielkie drzwi i wkroczyłam do środka z dumnie uniesioną głową.
Sala była ogromna i wyglądała, co najmniej dziwnie. Było w niej mnóstwo różu i tandetnych ozdóbek pomieszanych z drogocennymi klejnotami i okazałymi dziełami sztuki. Cóż… demonka nie miała zbyt wyrafinowanego gustu. Chyba tylko jej tron mógł kogokolwiek zachwycić. Nie był wielki, dlatego nie zauważyłam go od razu, ale zrobiono go ze srebra i kryształu, dzięki czemu lśnił, kiedy padał na niego choćby najmniejszy odblask światła.
Spodziewałam się, ze zobaczę Kasandrę siedzącą na swoim wspaniałym krześle, ale jej nie było. Zrobiłam kilka kroków w kierunku tronu, a w tym samym momencie usłyszałam jak ktoś zamyka za mną drzwi. Odwróciłam się na pięcie i wtedy ją zobaczyłam. Szła ku mnie tanecznym krokiem kilkuletniego dziecka, a jej twarz była śliczna i słodka. Na pierwszy rzut oka była naprawdę uroczym dzieckiem. Ale czemu wszyscy się jej tak bali? Postanowiłam zachować wszelkie środki ostrożności. Niech myśli, że nie stanowię zagrożenia.
- Witaj Kasandro – powiedziałam, kłaniając się lekko
- To ty jesteś moją nową zabawką? – zapytała dźwięcznie, a ja skinęłam głową – Wspaniale! – Mała klasnęła w dłonie i podbiegła do swojego tronu
- Chodź! Usiądź ze mną! – zawołała rozradowana – Napijemy się herbaty!
Zdezorientowana ostrożnie zbliżyłam się do tronu i usiadłam obok na mniejszym krześle, zachowując dystans od dziecka demona. Kasandra klasnęła w ręce, a potem podała mi filiżankę herbaty. Wolałam nie ryzykować trucizny czy narkotyku ukrytego w napoju, więc powiedziałam:
- Dziękuje, ale nie mam ochoty na herbatę
Zauważyłam, że mimo mojej grzeczności, odmowa nie spodobała się demonce, a przez jej twarz przebiegł grymas niezadowolenia i czegoś jeszcze….
– Poza tym nie wypada mi pić czegokolwiek przed moją panią – dodałam szybko żeby ją uspokoić – Przecież ja jestem tylko zabawką, a….
- Dosyć! – przerwała mi ostro
Zamilkłam zaskoczona. Zapadła niemal idealna cisza. Nagle dziewczynka wstała ze swego kryształowego krzesła i zbliżyła się szybko. Ku mojemu zaskoczeniu z niesamowitą siłą szarpnęła mnie za suknię tak, że musiałam się pochylić, a nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie.
- Kim jesteś? – zapytała demonka, patrząc mi w oczy
Nie odpowiedziałam. Przestraszyłam się, że mnie rozpoznała. W końcu ja i Liranne jesteśmy do siebie bardzo podobne. Z drugiej strony byłam ucharakteryzowana, ale może zna skądś mój głos…?
- Pytam:, Kim jesteś?! – wrzasnęła
Już nie wyglądała jak mała, niewinna dziewczynka, ale mimo to nie zareagowałam.
- Jak Królowa pyta, sługa odpowiada! – ryknęła i uderzyła mnie w twarz tak, że poleciałam do tyłu razem z krzesłem.
Siła uderzenia była tak duża, że pochłonęła mnie ciemność…

- Obudź się plugawa sieroto!
Glos Kasandry dobiegał mnie jakby z oddali. Jęknęłam i otworzyłam oczy, ale mimo tego nie widziałam nic prócz rozmazanych plam, a demonka wyczuwając to, jeszcze bardziej się wkurzyła.
- No dalej! Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej. Już i tak nie masz szans dożyć jutra skoro myślałaś, że mnie oszukasz! Naprawdę sądziłaś, ze nie rozpoznam, kim jesteś? Że nie domyślę się, po co przychodzisz?! Chcesz cofnąć urok, co? Odzyskać siostrę, tak?! Chyba oszalałaś! Skończysz gorzej od niej!
Po tych słowach poczułam mocne kopnięcie w brzuch. Ból mnie otrzeźwił. Jęknęłam i zwinęłam się w kłębek, a raczej spróbowałam się zwinąć, bo okazało się, że jestem związana i nie mam szans ruszyć się choćby o milimetr.
Oszołomiona spojrzałam dookoła i zorientowałam się, że we wcześniej pustej sali szaleje tłum służących. Wszyscy otaczali Kasandrę, dogadzali jej i słuchali rozkazów. Mimo wszelkich starań demonka była nadal naburmuszona i siedziała na swoim tronie, patrząc na wszystkich z jawną wrogością.
- Co…? – zaczęłam cicho, ale wtedy jeden ze służących odwrócił się w moją stronę i rozpoznałam Pendragona
A więc udało mu się mnie znaleźć! Odetchnęłam z ulgą, ale jednocześnie zaczęłam się martwić czy sam pokona Kasandrę mającą mnóstwo ryboli i straży na usługach. No i gdzie właściwie jest Michael Aleksander?
Zastanawiając się nad tym wszystkim, uważnie obserwowałam jak ukochany podchodzi do Kasandry z wypełnioną po brzegi tacą.
- Gdzie żeście to przygotowywali, co? Ile mogłam czekać? - burknęła niezadowolona demonka
- Do skutku Kasandro, do skutku. Cierpliwość popłaca. Jest wynagradzana – odparł bezczelnie
- Że co?! – Kasandra aż spurpurowiała ze złości - Jak ty się do mnie odnosisz!
- Jeżeli coś zrobiłaś Arisie to obiecuje, że ja się tobą pobawię – warknął i rzucił się na dziecko demona
Kasandra tylko się zaśmiała i pstryknęła palcami. W tej samej chwili Pendragona otoczyło około stu ryboudzi, odgradzając od swej Pani. Mój ukochany nie strapił się tym jednak. Ze zdziwieniem obserwowałam jak zamyka oczy i się koncentruje. W tym samym momencie pojawiło się ze sto klonów wampira. Rozpoczęła się walka, która nie trwała jednak zbyt długo. Dosłownie po trzech minutach straż Kasandry leżała pokotem u stóp wampira, który znowu był jednym chłopakiem, a nie setką.
Demonka widząc to, krzyknęła i próbowała uciec, ale chłopak przygwoździł ją do tronu i zaczął zmieniać kształt krzesła tak, że zrobiła się z niego klatka.
- No, a teraz czeka Cię podróż, panienko – wycedził – Uprzedzam, że miejsce, do którego trafisz nie będzie przyjemne. Lucas już tego dopilnuje…
Po tych słowach wampir szybko przeteleportował demonkę do szkoły.