Po kilku minutach konwersacji rozwiązałem Arisę i wziąłem na
ręce zmierzając ku wyjściu.
-Możesz mnie postawić, dam sobie radę...- zaczęła, patrząc
na mnie swymi głębokimi oczyma, które jako jedyne potrafiły odgadnąć emocje
panujące w mym sercu, nawet, jeżeli zewnętrzna powłoka wyrażała coś innego.
-Spokojnie, jesteś nadzwyczaj lekka.- usprawiedliwiłem się,
z szarmanckim uśmiechem na ustach.
Łokciem pchnąłem mocno drzwi, które otwarły się niczym brama
do nieba, ukazując wypełniony po brzegi, olbrzymi korytarz ryboli...
Westchnąłem niezadowolony, chciałem jak najszybciej wrócić na statek i znaleźć
się na powrót w szkole. Nigdy nie przypuszczałem, że tak bardzo będę pragnął
spokoju. Postawiłem Arisę na podłodze, po czym z hukiem zabarykadowałem drzwi.
Rozejrzałem się za stosowną drogą ucieczki, jednak sala była tylko zwyczajnym
cmentarzyskiem.
*Skoro wyjścia nie ma, to je sobie zrobię... * postanowiłem
łapiąc ją za dłoń i podchodząc do ściany. W miejscu, gdzie gruba warstwa
materiału budowlanego nie była filarem podtrzymującym wyższe piętro zacnej
budowli demonki, wyburzyłem nam małe wyjście. Następnie z Arisą "na
baranach" przemknął jak najdalej sięgała tlenowa kopuła, po czym tworząc
małą własną, wydostaliśmy się na powierzchnię.
Na szczęście statek już czekał, a na nim Natsumi. Gdy tylko
nas ujrzała, przestałą śpiewać swą pieśń i zawołała donośnym głosem:
-Radzę wam się pospieszyć ze wspólną kąpielą, bo na Krakena
nie zadziałam! A więc to jest ta twoja elfia rasa... A ona nie powinna mieć...-
chciała kontynuować, jednak oboje z ukochaną wdrapaliśmy się już na pokład.
-Ja zajmę się statkiem, Natsumi będziesz określać kierunek
rejsu tym oto kompasem a ty kochanie, zejdź na dół i odpocznij wraz z
Michasiem.- zakomenderowałem błyskawicznie.
-Ale na pewno dacie sobie radę we dwoje?- usłyszałem pytanie
z jej ust. Jak zawsze się martwiła, jak zawsze chciała pomagać, chociaż teraz
to ona potrzebowała pomocy. Pomocy łóżka by odpocząć.
-Na pewno.- odparłem, po czym stanąłem na ozdobnym dziobie
statku.
Zamaszystym pociągnięciami rąk, zacząłem sterować statkiem
za pomocą wody pod nim. Każdą falę nakierowywałem tak, by statek płynął
nadzwyczaj gładko i szybko po tafli krystalicznej cieczy. Tak uciekaliśmy
statkiem aż do wieczora... Gdy zrobiło się ciemno, Kraken odpuścił sobie nasz
pościg, po czym razem z Natsumi zeszliśmy na dół. Obiecałem jej, że zobaczy
swojego upragnionego anioła, chociaż wiedziałem, że malcowi może się to nie
spodobać.
Michaś siedział w ramionach Arisy, która spała na siedząco
wyczerpana po naszej ucieczce.
-Kto to?- zapytał szybko, gdyż syrena weszła pierwsza a ja
dopiero po dłuższej chwili za nią.
-To Natsumi. Pilnowała cię pod naszą nieobecność.-
wyjaśniłem siadając obok swych dwóch skarbów.
-Więc to jest anioł? A nie powinien mieć skrzydeł?- zapytała
dziewczyna, zaplatając ręce na swej piersi.
-A ty to, kto?- odparł jej pytaniem na pytanie, swym cichym
głosem. Jej obecność go przytłaczała.
-Ma skrzydła, jednak nie były w zbyt pięknym stanie, ale to
się zmieni.- wyjaśniłem szybko dodając maluchowi otuchy.
-To by wyjaśniało, dlaczego aura tych jego pierzastych
wachlarzy jest tak słabo widoczna... ale to nic. Pozwolę sobie wrócić do
siebie, swój dług już spłaciłam.- powiedziała zdejmując mą bluzę, po czym
wyszła puszczając oczko Michasiowi.
Po kilku minutach, gdy aniołek oswoił się z naszą
obecnością, przeniosłem elfkę na osobne łóżko i zabrałem go na pokład.
Chciał zobaczyć księżyc na rozgwieżdżonym nocnym niebie,
odbijający się w tafli morskiej wody.
Usadziłem go sobie wygodnie w ramionach i stojąc na ozdobnym
dziobie statku, omawialiśmy każdy gwiazdozbiór, jaki tylko było widać. Mały był
niesamowicie wykształcony w tym kierunku, co mnie zadziwiło. Okazało się, że
jedyną rozrywką w lochu demonki, która go więziła, był podręcznik do
astronomii, w którym były mówione jedynie gwiazdozbiory. Odetchnąłem z ulgą
wiedząc, że Michaś potrafi czytać.
Patrzyłem w gwiazdy dość długo... Tak długo, że anioł zasnął
w moich ramionach otulony bluzą, którą wcześniej nosiła Natsumi. W moim sercu
zapanowała dziwna radość, której wcześniej nie czułem... Była dla mnie
nietypowa, gdyż triumf, jaki osiągnąłem zdobywając całkowite zaufanie u chłopca
przerodził się jakby w braterską miłość. Patrząc w srebrną tarczę księżyca, na
której malowały się tak dobrze znane kratery, poczułem nagle czyjąś dłoń na
ramieniu.
-Wszytko w porządku?- zapytałem elfkę, dając jej całusa na
powitanie.
-Pewnie. Co robicie?- zapytała przeciągając się delikatnie.
-Oglądaliśmy gwiazdy...- przyznałem rozmarzony wciąż patrząc
na kochankę nieba, która swym światłem oświetlała nam drogę.
-Dzisiaj pełnia... Cudowny widok...- skomentowała opierając
swą głowę o me ramie.
Szybko wybudziłem się ze snu i odprowadziłem oboje do swych
łóżek. Arisa zgodziła się spędzić noc pod pierzyną, dopiero po długaśnych
negocjacjach. Ja wróciłem na górę, by pilnować naszego kursu...
Gdy dobiliśmy do brzegu, niemalże w locie przygotowywałem
naszą podróż. Wszystko sprawdzałem trzy razy, jednak jak się zaś okazało, nie
zabrałem swego ulubionego płaszcza w drogę powrotną. Został na zamku dziecka
demona...
-Zrobi sobie z niego zabawkę. Biedny materiał...- skwitowała
Arisa me roztrzepanie, względem podróży. Całą drogę we troje się śmialiśmy.
-No nie moja wina no!- udałem oburzonego- Wiesz jak ja go
lubiłem? Miał tyle skrytek, był taki wygodny...
-Kupię ci nowy, no...- ciągnęła dalej, kłując mnie palcem w
bok.- Rozchmurz się!
-Marchewka uśmiechnij się!- dorzucił jeszcze swoje trzy
grosze aniołek.
Wywróciłem oczami, po czym mimo swej woli zacząłem się
śmiać, sam nie wiedząc tak naprawdę, z czego.
Przez dnie, gnaliśmy na koniach, ile tyko wierzchowce nam
pozwalały, a w nocy odpoczywaliśmy. Bez większych przeszkód dotarliśmy do
szkoły gdzie powitała nas już od bram rozradowana Liranne...
Cały dzień elfki nadzwyczaj uradowane bawiły się do rozpuku
a Michaś mierzył skrupulatnym wzrokiem Moonlight`a. Ja oddałem się swym
obowiązkom...
Jednak, gdy przyszedł wieczór, wróciłem do swego pokoju
gdzie wraz z Arisą zostaliśmy już sami. Maluchy spały a gryf dostał za zadanie
pilnować ich jak ryby w swym żołądku.
Ostatnio z elfką nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie.
Każdy romantyczny ruch z mojej strony psuły dziwne wydarzenia z zewnątrz. Tej
nocy chciałem nadrobić nieco naszej zaległości.
-Wszystko ok?- zapytałem podchodząc do niej, gdy stała przy
oknie.
-Tak... Księżyc na morzu wyglądał dużo piękniej.-
stwierdziła.
Delikatnie objąłem ją w tali i oparłem swą brodę o jej
ramię. Nie mogłem zaprzeczyć, co do nieba...
-Masz rację. Jednak w nocy się śpi, kochanie...- zauważyłem.
-Radość, że Liranne jest już zdrowa, jest dla mnie
wystarczająca. Nie zasnę dziś. Po prostu...- nie dokończyła, gdy skradłem
dalszą część jej wypowiedzi swym pocałunkiem.
Delikatnie podprowadziłem ją do małego, szkolnego łóżka i
opadłem na nie z ukochaną na piersi. Wplatając jedną z dłoni w jej cudownie
pachnące i niewiarygodnie miękkie włosy, drugą delikatnie ułożyłem na jej tali.
Kiedy mój umysł opanowała cała ta pieszczota pocałunku, gdy
miałem delikatnie położyć jej głowę na poduszczę, gdy chciałem muskać swymi
ustami skórę jej szyi, do pokoju wpadł Lukas...
-Młody ubieraj płaszcz, idziemy!- wrzasnął ściągając mnie z
łóżka za nogę.
-Nic nie zrobiłem! Nie ruszyłem jej!- zacząłem się usprawiedliwiać.
-Nie o to chodzi! Szybko!- wrzeszczał, po czym złapawszy
mnie za koszulę wywlókł mnie z pokoju tak prędko, że nie zdążyłem nawet złapać
równowagi.
Wyprowadził mnie na zewnątrz, gdzie przed budynkiem czekała
na mnie piękna kobieta, siedząca w zaprzęgu, który ciągnęły gigantyczne,
nadzwyczaj puszyste gronostaje w szacie zimowej oraz cała jej świta. Wszystko
była przepięknie zdobione, co przykuło mą uwagę tak bardzo, że nie zauważyłem nawet,
gdy kobieta do mnie podeszła.
-A, więc to ty jesteś teraz tutaj królem połowy tego
świata... Potrzebuję twej pomocy.- powiedziała cudownie brzmiącym głosem, który
niczym delikatne dzwoneczki rozszedł się po powietrzu...