Pendragon

Gdy tylko wszystko się "niby" uspokoiło, a demonka była uśpiona, natychmiast przeteleportowałem ją do szkoły. Już Lucas będzie wiedział co z nią zrobić. Następnie podszedłem do ukochanej i przytuliłem ją mocno.
- Jakim cudem uszłaś z życiem? – zapytałem, gładząc ją po głowie.
- Och, nie doceniasz mnie.- odparła z zadziornym uśmiechem.- Powinniśmy chyba...
- Tak. Musimy to wszystko szybko ogarnąć i ruszać dalej, ale najpierw masz mi wyjaśnić jak uciekłaś.
Elfka westchnęła po czym szybko i treściwie wyjaśniła mi wszystko. Nie mogłem się nadziwić jak to zrobiła ale zrobiła jakoś... Rzeczywiście jej nie doceniłem.
Razem ruszyliśmy "oczyszczać zamek". Trzeba było pokazać kto tak naprawdę rządzi, a większa połowa istot była wciąż przeciw nam. W końcu jednak dotarliśmy do lochów. Dałem Arisie jej sztylet i kazałem zostać. Nie wiedziałem co tam może siedzieć więc nie mogłem jej narażać.
Zszedłem powoli po schodach i zniknąłem elfce w ciemnościach. Trzeba było przyznać, że w podziemnych korytarzach było nieprzyjemnie mokro i zimno, więc każdy kto tu był zapewne chorował. Żeby nie zgubić się w ciemnościach wytworzyłem na dłoni dużą kulę ognia, po czym ruszyłem w głąb korytarzy.
Po jakichś dwudziestu minutach za pomocą wytężonego wampirzego słuchu usłyszałem jakby cichy szloch. Ruszyłem w kierunku, z którego dobiegał, a to co zastałem jako jego źródło mnie zamurowało.
W dużym pomieszczeniu w którym stała brudna woda do kostek, przy samej ścianie leżał zakuty w ciężkie łańcuchy mały chłopiec. Leżał w wodzie pochlipując cichutko. Gdy podszedłem do niego bliżej zauważyłem przybite do podłogi skrzydła, w których brakowało ponad połowy piór, a te które były, wcale nie przypominały piór lecz usmolone resztki wachlarza. Na dodatek skrzydła były dziwnie powyginane co oznaczało, że były połamane i prawdopodobnie powykręcane z każdego stawu jaki się w nich znajdował.
Chłopiec uniósł delikatnie głowę i spojrzał na mnie przerażonymi oczyma. Sądząc po ogólnym stanie zdrowia (stwierdzonego przeze mnie na oko, przy słabym świetle) chłopiec był bardzo wychudzony, skatowany i co było według mnie najgorsze, ze zniszczoną psychiką. Nieco chrapliwy oddech wskazywał na problemy z płucami lub oskrzelami.
Jednak oczy chłopca... wiedziałem kto takie miał. Jakbym patrzył w lustro słysząc odgłosy stóp Ksawiera. Ten strach, który paraliżuje, który nie pozwala się otrząsnąć, który... sprawia, że jest się innym. Że jest się wyrzutkiem.
Podszedłem blisko do chłopca i zdjąłem mu powoli i delikatnie łańcuchy z nóg i rąk, a następnie uwolniłem skrzydła. Tu jednak bez bólu się nie obyło. Wolny chłopiec podczołgał się na rękach do kąta. Zmartwiło mnie, że nie używał nóg. Mógł mieć problemy z kręgosłupem co zapewne także mogło go bardzo boleć.
Był jednak mały. Wiedziałem, że można mu pomóc, że... chciałbym mu pomóc. Wiedziałem jak to jest w piekle i wiedziałem, że chłopiec też przeżył swoje piekło.
Rozejrzałem się dookoła i ujrzałem zarys zgaszonej pochodni na ścianie. Zapaliłem ją, gdyż nie chciałem już bardziej straszyć chłopca unoszącym się w powietrzu płomieniem. Podszedłem do niego bliżej i przykucnąłem naprzeciw niego szepcząc cichym, spokojnym głosem:
-Nic ci nie zrobię. Nie musisz się mnie bać. Ta kobieta już cię nie tknie.
W odpowiedzi chłopiec pokręcił delikatnie przecząco głową.
-Chodź ze mną. Zaopiekuję się tobą.- ciągnąłem dalej.
Na słowo "zaopiekuję" chłopiec skulił się nieco. Wyciągnąłem do niego dłoń ale on nie zareagował.
-Naprawdę nic ci nie zrobię. Obiecuję, że jak wyzdrowiejesz będziesz mógł odejść gdzie chcesz.- szepnąłem bardziej miękko a chłopcu popłynęły łzy z oczu.
-Bardzo boli?- zapytałem sądząc, że i tak nie dostanę nawet kiwnięcia głową ale jednak się myliłem.
-Tak...- jęknął.
-Więc chodź, a jak wyjdziemy z lochów to poznam cię z kimś, kto może sprawić, że nie będzie cię już boleć.
-Nie... Nie! Ja... Ja nie idę! Ona...
-Nie tknie cię już. Obiecuję.
-Nie! Będzie biła! Oni tu przyjdą! Znów mi... Ałł!- jęknął gdy skrzydło dotknęło delikatnie ściany.
-Nie. Nikt cię nie tknie. Pomogę ci.- nalegałem. Przeczuwałem, że mój upór podziała tak jak chcę.
-Nie nie nie...- szeptał sam do siebie.- Nie będzie światła... ciepła...
Wykorzystałem chwilę i przytuliłem chłopca do siebie tak, by nie zadać mu bólu.
-Nie! Nie bij! Nie... Ciepło...- szepnął uspokajając się. Był przemarznięty i przerażony więc ciepły dotyk był na miejscu.
Pamiętałem jak działał na mnie dotyk Arisy, więc mogłem to wykorzystać teraz. Zacząłem go pieszczotliwie drapać po głowie.
-Nikt ci nic nie zrobi dopóki jestem przy tobie. Nie musisz się bać. Zabiorę cię ze sobą i zajmę się tobą, dobrze?- zapytałem ale nie dostałem odpowiedzi. Chłopiec stracił przytomność.
Niosąc chłopca jedną ręką a pochodnię trzymając w drugiej doszedłem do wyjścia. Na szczęście Arisa czekała tam na mnie cała. Na widok chłopca upuściła sztylet i zasłoniła dłonią usta.
-O mój... Czy... on...
-Nie. Ale mogła byś pomóc mi... No wiesz...- szepnąłem, patrząc na nią błagalnie.
-Oczywiście!- krzyknęła.
Podeszła do nas i zaczęła oglądać chłopca. Wiedziałem, że skrzydeł może nie dać rady mu uleczyć ale najbardziej martwiłem się o jego kręgosłup.
Elfka przyłożyła do niego dłonie i zaczęła go uzdrawiać. Po kręgosłupie zabrała się za układ oddechowy. Zabrał jej on wiele energii co widziałem po minie ukochanej.
-Nie wiem czy dam teraz radę coś jeszcze zrobić.- szepnęła ze smutkiem.
-Nie martw się. Damy radę. Ale... mam do ciebie pytanie.
-Jakie?
-Czy... Będziesz mieć coś przeciwko jeżeli zabiorę go do szkoły i ... spróbuję się nim zaopiekować?
-Głuptasie.- odparła uśmiechając się.- Nie mam nic przeciwko. Na dodatek powiem, że postaram się ci w tym pomóc.
-Nie jesteś elfem.- mruknąłem.
-A czym?- zapytała podejrzliwie.
-Aniołem.- powiedziałem i pocałowałem ją. Gdy skończyłem zapytała:
-Odeślesz go tak jak naszą "Królową"?
-Nie mogę. Obiecałem mu, że będzie bezpieczny dopóki jestem przy nim, w szkole go nie uzdrowią tak jak ty, no i nie chcę ryzykować gorszego szoku. Uwolnienie się ze szponów demonki jest dla niego trudnym przeżyciem.
-Zrobiłeś się bardzo wrażliwy.- zauważyła.
-Wiem. Uczysz mnie być ludzkim, za co ci bardzo dziękuje. Ale teraz chodźmy, bo Liranne sama się nie odczaruje.
-Ach...- westchnęła i ruszyliśmy razem szukając nasze konie.
Tak jak przypuszczaliśmy, zostały one złapane i przyprowadzone na dziedziniec. Wsiedliśmy na nie i ruszyliśmy dość szybko w dalszą drogę, wraz ze swym nowym towarzyszem, który miałem nadzieję, że przeżyje.

Po jakichś trzech godzinach jazdy natrafiliśmy na źródło krystalicznie czystej wody. Postanowiłem je wykorzystać. Zszedłem z konia i przy źródle zacząłem czyścić resztki piór. Te jednak pod wpływem wody łamały się jak suche źdźbła trawy.
-Zaklęcie?- zapytała Arisa podchodząc.
-Raczej nie. Przypuszczam, że to jakiś żrący eliksir czy coś.- mruknąłem niezbyt zadowolony.
-Biedny chłopiec. A tak w ogóle to czym on jest?
-Pióra były pierwotnie chyba białe, patrząc na rdzenie niektórych grubszych lotek, które się nie rozsypały w proch więc może...
-Może co?
-Ja bym obstawiał, że to anioł. No może nie do końca taki w stu procentach po rodzicach ale zapewne choć jedno nim było.
-I nikt go nie szukał?- zdziwiła się- Przecież to potworne oddać tak małe dziecko tej... tej... ach!- zdenerwowała się.
-Możliwe, że nikt o nim nie wiedział.- szepnąłem patrząc na śpiącą, bladą i wymęczoną twarz chłopca.- Albo nie ma nikogo.
-No teraz już ma.- poprawiła mnie ukochana.
-No teraz tak.- uśmiechnąłem się.- Trzeba by te pióra pousuwać.
-Jesteś pewny?
-Tak. Wtedy wyrosną nowe.
-Ale na sto procent?
-Tak. U Moonlighta też tak jest. Trzeba usuwać zniszczone pióra by wyrosły nowe ale on w naturalnych warunkach sam sobie z tym radzi.
-No ale to nie jest gryf.- zauważyła.
-Ale są skrzydła.- mruknąłem. Widziałem jak się krzywiła na widok resztek na plecach chłopca i wcale jej się nie dziwiłem.- Nie patrz na to.
-Nie... Pomogę ci.- upierała się.
Razem usunęliśmy wszystkie pozostałości piór i zaczęliśmy opatrywać powoli rany. Arisa uparła się, że mu pomoże chociażby na tyle by nie czuł tak wielkiego bólu. Jednak chłopiec się przebudził, a reakcja na nasz widok była natychmiastowa. Zaczął się wyrywać sprawiając sobie ból.
-Nie! Zostaw mnie!- wrzeszczał jak tylko mógł. Byłem jednak o wiele silniejszy, więc nie mógł zrobić krzywdy ani sobie ani nam.- Zostaw mnie!
-Spokojnie...- szeptała Arisa, próbując pogłaskać go po policzku, ale się nie dawał.
-Wyjdź! Znów mi to zrobisz! Tak jak tamta...- rozpłakał się przestając wyrywać. Opadł z sił, a ja go przytuliłem tak jak w lochach.- Bolało... Tak mocno...- jęczał.
-To jest Arisa.- powiedziałem miękkim głosem.- Ona uzdrowiła twój kręgosłup i pomoże mi doprowadzić cię do pełnego zdrowia. Nie musisz się jej bać.
-Bolało...
-Wiem. Ale teraz uspokój się.- mruknąłem, a chłopcu zaburczało przeraźliwie w brzuchu.
Arisa szybko to wykorzystała i poszła wyjąć z torby chleb i jabłko.
-Proszę.- szepnęła podając mu jedzenie- Niestety mam tylko to ale gdy tylko nadarzy się okazja to dam ci coś lepszego.
Tyle, że chłopiec spojrzał na nią jak na samo zło.
-Nie! Odejdź! Ja nie chcę... Nie chcę! Proszę! Proszę Pana błagam!- krzyczał histerycznie.
Elfka dała mi chleb do ręki i usiadła kilka metrów dalej. Ja jednak nie rozumiałem dlaczego mały tak panicznie bał się mej ukochanej.
-Dlaczego tak krzyczałeś?- zapytałem a on zaczął drżeć patrząc na elfkę.
-Bo... bo...- jąkał się.
-Ciii. Spokojnie. Nic ci już nie grozi.
-Bo one mnie... one...
-Nic nie mów. Już dobrze.
-Nie. One mnie... dawały mi jedzenie, a zaś tak bolało... ja się nie odważyłem oddychać gdy przychodziły. A one miały panów i... łańcuchy. Ja... ja nie miałem siły...- rozpłakał się.
-To nic.- mruknąłem gładząc go po głowie.- Ale Arisy nie musisz się bać. Ona może ci jedynie pomóc. Chcesz?- zapytałem podsuwając chleb.
-N-nie...
-Dobrze. Nie zmuszę cię. Ale jak stwierdzisz, że jednak by coś zjadł to mi powiedz.
-Yhm...- kiwnął lekko głową. Siedzieliśmy w ciszy przez kilka minut aż chłopiec się odezwał.- Ja wiem, że mnie Pan nie chce. Po co więc się mną Pan zajmuje?
-Że co?- zdziwiłem się.
-Nikt mnie nie chcę. Nie oddali by mnie jakby mnie chcieli...- szepnął i spojrzał mi w oczy. Matowe spojrzenie ukazywało jego słabą psychikę. Musiano się nad nim znęcać.
-Ciii. Nie myśl o tym. Zaraz ruszymy dalej bo mamy misję do spełnienia.
-Ale... będzie bolało?
-Nie będzie. A zaś, jeżeli oczywiście zechcesz, zostaniesz z nami w szkole. Będziesz miał tam opiekę i to nie tylko moją.
-Łańcuch?- zapytał przerażony a głos uwiązł mu w gardle.
-Żadnych łańcuchów, lin, sznurów czy żyłek. Żadnych pułapek czy celi.
-No... dobrze.- odparł po chwili wahania.- Ale Pani niech mnie nie dotyka. Niech mnie rusza. Błagam.
-Dobrze.- odparłem i ruszyłem w kierunku koni. Arisa bacznie nam się przyglądała ale w jej oczach widziałem zrozumienie. Dobrze słyszała co chłopiec mówił i wiedziałem, że nie była zachwycona stanem chłopca.
Gdy siedziałem z małym na koniu zapytałem go:
-Mogę wiedzieć czym jesteś i jak masz na imię?
-Ja nie wiem... Ja... mówiła mi "Michaelu Alexandrze oddaj mi je", ale ja nie wiem czym jestem.- załamał się.

Arisa

Wilki zawlekły mnie do jakiegoś gęstego lasu. Wyrywałam się, kopałam i krzyczałam, ale nic to nie dawało. Nawet mocą nie mogłam nic zdziałać. W pewnym momencie wilki zatrzymały się i rzuciły mną o drzewo. Uderzyłam w nie mocno i upadlam z jękiem na ziemie. Tymczasem stwory zaczęły się naradzać co ze mną zrobić.
- Musimy ją szybko zabić, a potem wracać do zamku – powiedział jeden z potworów
- Zabić ją to żaden problem – prychnął drugi wilk – Ale nie zamierzam czekać na obiad aż królowa znowu nas wypuści z zamku
- Ja też nie chcę czekać – warknął trzeci stwór – Poza tym teraz mamy ją tylko dla siebie, a potem będziemy musieli podzielić się z innymi
- Racja – pierwszy wilk uśmiechnął się upiornie – Zabierajmy się za nią
Kiedy tak rozmawiali ja rozpaczliwie szukałam drogi ucieczki. Nie miałam jednak ani pomysłu ani siły żeby cokolwiek zrobić. Miałam tylko nadzieję, że Pendragonowi nic nie będzie. Może uda mu się uratować Liranne….Liranne!
Olśniło mnie. Klątwa całkowicie zawładnęła moją siostrą fizycznie, ale jej psychika była do pewnego stopnia wolna od działania czaru. Gdybym tylko mogła skontaktować się z nią telepatycznie…
Skupiłam się i zaczęłam szukać. Wreszcie wyczułam niewielki płomyk znajomego umysłu. To była Liranne!
„Liranne! Siostrzyczko, słyszysz mnie?” zapytałam z nadzieją
Przez chwilę nie było odpowiedzi, a potem usłyszałam w myślach znajomy krzyk.
„Ariso! Co się dzieję?! Gdzie ja jestem? I gdzie ty jesteś?!”
Szybko wyjaśniłam siostrze co się dzieje i poprosiłam o pomoc.
„Liranne, musimy się zjednoczyć” zakończyłam
„Zjednoczyć? Ale jak?”
„Pomyśl o mnie i o sobie” zaczęłam ją instruować, jednocześnie robiąc to samo „Zobacz nas oczami wyobraźni. Najpierw osobno, a potem razem. Skup się na tym obrazie…”
Urwałam bo coś zaczęło się dziać. Nie czułam już umysłu siostry, ale…wiedziałam, że one ze mną jest, że jest we mnie!
Wiedziałam teraz co robić. Kiedy wilki się na mnie rzuciły odskoczyłam do tyłu wspomagana energią siostry, a potem krzyknęłam
- Stać! – wilki posłusznie się zatrzymały – Nie zrobicie mi krzywdy – powiedziałam stanowczo – A teraz zaprowadzicie mnie do zamku tak?
- Tak, pani – odpowiedziały chórem stwory
- W porządku. Prowadźcie
Wilki ruszyły truchtem przez las, a ja pobiegłam za nimi. Po jakiejś godzinie dotarliśmy do zamku. Wielkiej bramy wejściowej strzegło kilkunastu strażników.
- Musicie mnie przeprowadzić do środka – szepnęłam do wilków
- Tak pani – powiedział jeden z nich i przeszedł koło strażników.
Podążyłam tuż za nim, próbując wyglądać jakbym była tu częstym gościem. Niestety strażnik dostrzegł mnie od razu.
- A ty co tu robisz co? – zapytał
- Ona jest z nami – powiedział wilk
- Ale… - strażnik próbował zaprotestować
- Królowa na nią czeka – przerwał mu wilk
- Dobrze, idźcie
Szybko przeszliśmy przez bramę i wbiegliśmy do zamku. W srodku przemknęłam się do ciemnego korytarza. Tam zatrzymałam się i zwróciłam do wilka.
- Teraz zabierzesz swoich kompanów z powrotem do lasu. Będziecie tam przez kilka godzin, a potem wrócicie tu i powiecie, że mnie zabiliście, zrozumiano?
- Tak pani
- Dobrze, a teraz idź!
Wilk odbiegł, a ja ruszyłam do komnaty w której była Zalya. Kiedy tam wbiegłam Pendragon siedział na demonce i to bez koszuli. Wiedziałam jednak, że to nie on się doprowadził do takiego stanu tylko nasza „królowa”. Podeszłam szybko do łóżka, a Zalya zrobiła wielkie oczy.
- Ty? Ale…jak?
- Myślałaś, że moja ukochana nie da sobie rady z twoimi wilczkami? – zapytał Pendragon z nieprzyjemnym uśmiechem
Zalya milczała.
- Skoro nie chcesz mówić o twoich wilkach to może powiesz gdzie się ukrywa Lazarus? – zapytałam
- Nawet wy go nie znajdziecie – powiedziała szyderczo kobieta – Ukrywa się w Piekle
- Chyba zapomniałaś kim jestem – mruknął Pendragon
- Nie zapomniałam, ale nawet ty nie wejdziesz do jego kryjówki
- Dlaczego? – cisza – Dlaczego?!
- Bo jego jaskinia jest ukryta w samym centrum i potrzeba klucza żeby ją otworzyć
- Klucza? – zainteresował się Pendragon - Jakiego klucza?
- Magiczny klucz mroku – wyjaśniła – Jest tylko jeden
- Nieprawda – zaprzeczyłam stanowczo – Jest ich więcej
Nie wiedziałam skąd mam pewność, ale tak po prostu było. Jednak Zalya myślała, że mnie oszuka.
- Jest jeden! – krzyknęła
- Nie kłam bo wiesz co cię czeka – powiedział złowrogim szeptem Pendragon
- No dobra jest ich więcej, ale nie wiem gdzie są – znowu kłamała
- Jasne, już ci wierzę – prychnęłam – Gdzie masz swój?
- Co?!
- Pytałam gdzie masz swój klucz? – powtórzyłam spokojnie
- Ja…nie…AŁA!!!! – wrzasnęła bo mój ukochany przyłożył do jej twarzy niewielki płomyk ognia – Zabieraj to!
- Jak zaczniesz mówić prawdę! – powiedział wampir
- Już mówię tylko to zabierz! Klucz jest tu – wyjęła z włosów niewielką spinkę, która zmieniła się w malutki kluczyk
- Daj mi go – zażądałam
Zalya oddała klucz bez protestów.
- A teraz…
- A teraz mnie wypuścicie!
- Chyba śnisz – prychnął Pendragon
- Rzeczywiście śni, a raczej będzie śnić – powiedziałam z uśmiechem po czym przyłożyłam dłoń do twarzy kobiety. Powieki Zalyi natychmiast opadły, a oddech się wyrównał.