Pendragon

Powoli, wręcz niezwykle ociężale, powłóczyłem się w nieco ustronne miejsce i przeniosłem do pałacu. Nadal potwornie niewyspany myślałem jak ogarnąć tego stwora. Usiadłem przed wielkimi drzwiami i oparłem się o ścianę myśląc. Nawet nie zauważyłem kiedy jej chłód sprawił, iż odpłynąłem. Obudziłem się dopiero po kilku godzinach, gdy stwór się poruszył i odrapał ściany. Zdziwiłem się wówczas, czyżby urósł? Jeśli tak, no to teraz już przymusowo w pałacu trzeba by zacząć remont. Podźwignąłem się powoli z ziemi i wyszedłem wprost na dziedziniec. Spotkawszy zastępce Minito, nakazałem mu zebrać po połowie żołnierzy każdego rodzaju, jakim dysponowało królestwo, wyposażyć ich w porządny sprzęt i czekać na dalsze instrukcje bez zbędnych pytań. Skończywszy to, prześlizgnąłem się do biblioteki, gdzie zasiadłem n centralnym biurku i zwiesiłem głowę na nowo pogrążając się w zamyśleniach.
-No dalej szkarado... Jak mam cię wywlec, abyś mnie nie zjadła?- zapytałem sam siebie na głos.
-Może tak jak poprzednicy?- odparł nieznany cichy głos, dochodzący z księgi leżącej obok mnie.
-A ty żeś niby?
-Sterta papieru w tym przeklętym stojaku, nie widać?- oburzyła się.- A co byś chciał?
-A bo ja wiem... gadającym materacem bym nie pogardził. Szczególnie jakby mi nucił.
-Nowy Pan, nowe zasady a wciąż prymitywne potrzeby.
-Stary stojak, stara księga i pradawne irytowanie właściciela na każdym kroku.- mruknąłem a księga zamilkła.
Spojrzałem za nią, widząc coś czego wcześniej nie było. Na ekstrawaganckim stojaku, pośrodku sali stała kryształowa kula, mieniąca się różnymi barwami tęczy. Pospiesznie podszedłem do niej i bez zastanowienia złapałem ją w dłonie. Przez senność nie miałem ochoty na myślenie o czymkolwiek, w szczególności o konsekwencjach. Spojrzałem więc w jej wnętrze, czekając czy ten przedmiot też nie zacznie gadać, jednak w jej wnętrzu ujrzałem zarys swojego potworka a po sekundzie szkło zaszło czernią. Nie wiedziałem dlaczego, ale coś mi mówiło, że ten mały fragment szkła rozwiąże mój problem z Lorizem. Wybiegłem starając się nie zasnąć na powrót pod wrota przedsionka piekieł. Mówiąc szczerze trochę mnie przerażało wejście tam, co chyba jednak oddziaływało tak nie tylko na mnie, ale zapewne też na moich poprzedników. Jednym ostrym pchnięciem wiatru otwarłem na oścież wielkie drzwi gdzie wyjrzało na mnie gigantyczne oko! Potwór nie dość, że urósł, to na dodatek okazało się, że to nie było kilka metrów a praktycznie dwieście procent tego co było. Przełknąłem głośno ślinę i puściłem się błyskawicznie na dziedziniec, słysząc jedynie jak za mną upadają poszczególne mury, jak wielkie tytanowe drzwi upadają z donośnym hukiem na posadzkę... Tak. Remont był obowiązkowy.
Wybiegłszy na dziedziniec, wspiąłem się na mury i wypadłem na czyste połacie terenu za zamkiem. Ledwo zdążyłem z niego zeskoczyć, zanim paszcza stwora przebiła się przez niego jak przez bibułkę. Wielka czarna masa grubaśnej skóry, tysiące zębów, może i miliny kilku paszcz i gigantyczne oczy przysłoniły mi widok na cokolwiek. Loriz otoczył mnie swoim ciałem i zamknął w ciasnym pierścieniu, co chwila go zacieśniając. Jego paszcza rozwarła się powoli dusząc mnie przegniłym wyziewem oparów żołądkowych stwora, przez co o mało co sam nie zwymiotowałem. Trzymając mocno kulę w ręce zacząłem powtarzać w myślach tylko jedno zdanie: „Nie zjedz mnie, tylko mnie nie zjedz.” Wówczas jęzor potwora, ociekający od cuchnącej śliny przejechał po całym moim ciele, liżąc mnie tak jak pies liże rękę swego pana.
-Matko Boska! Wynoś się ode mnie!- warknąłem odruchowo a stwór spokojnie rozłożył się na boku, pokazując brzuch.
Wyglądało to tak jakbym stał obok gigantycznej, żywej góry. Dopiero po dłuższym momencie do mnie dotarło, że oprócz Loriza było jeszcze kilka takich samych ale mniejszych stworów. Ja, choć niewierzący, przeżegnałem się. Powolnym krokiem począłem się oddalać od charczącej kupy wściekłości, by zaś wydedukować jak duży muszę portal stworzyć. Obliczywszy to, zacząłem pracę nad nim, co wcale nie było takie łatwe, gdy w cieple słońca morzył mnie sen. Udało mi się jedynie utkać przejście takiego wymiaru, że piątka młodych przeszła przez niego bez otarć. Innym faktem było to, że jedno takie małe „coś” było większe nieco od szkoły. Nie mogąc wymyślić jak by to powiększyć, usiadłem i westchnąłem głęboko.
-Fajnie by było, gdybyś się jakimś cudem przecisnął, wiesz o tym?- mruknąłem do stwora a ten poczłapał do wrót.
Zadziwiony wytrzeszczyłem na niego oczy i otwarłem usta, gdy jak się okazało, monstrum było jak ośmiornica a nawet lepsze! Rozległ się charakterystyczny dźwięk wystawianych kości, paszcza stwora zmieniła swoje rozmiary a on sam prześlizgnął się do ludzkiego świata.
-No nie wierze...- westchnąłem całkowicie osłupiały trzymając się dłonią za czoło.- Po tym wszystkim to ja biorę urlop...- dodałem wychodząc za nim.
Wojska stacjonowały już przy kolejnym przejściu, stwory człapały się w ich kierunku a ja pomknąłem do szkoły ogarnąć się. Po drodze jednak zrobiło mi się słabo i musiałem na chwilę usiąść pod drzewem. Cała senność przeszła, a ja poczułem się w końcu sobą. Wydawało mi się, że jestem wyspany, o dziwo. Rozpędziłem się jak mogłem i wskoczyłem wprost do swego pokoju przez otwarte okno. Niestety, okazało się, że jest pusty.
Wziąłem więc szybki prysznic, nową koszulę i wypaliłem do ogrodu..

* * *

-Musisz wyjechać?- zapytał aniołek ze łzami w oczkach/
-Muszę. Zostaniesz jednak z Liranne i Lucasem. Zostawię ci też Mooniego na służbie. Może uda ci się wprowadzić mu dietę.- odparłem gładząc go po policzku.
-Ale wrócisz szybko?
-Postaram się jak najszybciej.
-Obiecujesz?
-Obiecuję.- skinąłem głową a maluch wpadł mi w ramiona.- Może nauczysz się już latać?- zaproponowałem mu wprost do ucha.
-Zobaczę. Może Mooni mnie nauczy.- odparł wycierając rękawami łzy.
Poczochrałem mu i Liranne włoski, poprosiłem o kilka rzeczy Lucasa i wyruszyłem w dalszą podróż, zostawiając ogród i bawiące się w nim maluchy.

* * *

Dotarłszy na miejsce, od razu wychwyciłem niezbyt zadowolony wzrok Królowej. Rozmawiała z Arisą, czekając na mnie. Gdy tylko do nich podszedłem, zaczęła się przeprawa wojsk i stworów do innego świata. Niestety było w nim masa drzew a ścieżki wąskie, co zaowocowało wytartym szlakiem przez stwory.
-Muszą tak hałasować?- zapytała Królowa.
-Tak bardzo ci to przeszkadza?
-Łatwo nas namierzyć.
-Wierzysz, że ktoś ruszy te monstra, bez jakichkolwiek przygotowań?
-Skąd wiesz, że nie są przygotowani? One przecież do niego należały.
-Nie w tej liczbie i nie w tych rozmiarach.- odparłem wskakując na konia swojej ukochanej, po czym usunęliśmy się na nim nieco bardziej z tyłu, za Królową.
-Długo musiałaś znosić te jej gadanie?- zapytałem całując ją za uchem.
-No trochę cię nie było... ale każde jej słowo będzie mi przydatne. -odparła patrząc na mnie swymi iskrzącymi oczyma.
Dalszą drogę jechaliśmy we dwójkę na jednym koniu. Elfka spała w noc w mych ramionach a ja oglądałem gwiazdy....

* * *

Następnego ranka, gdy wszyscy zebrali się do dalszej drogi, mnie ona coraz bardziej ona odpychała. Potwory słuchały się jak wytresowane psiaki, jednak jakieś dziwne uczucie nakazywało mi się wycofać. Z drugiej strony, Arisa wciąż powtarzała, że to poważna sprawa i nie mogę zostawić ludzi na pewną śmierć czy męczarnie. Kiedy po raz kolejny mi to perswadowała, moje myśli skierowały się w całkiem innym kierunku. Wyobraziłem sobie biały, drewniany dom na delikatnym wzniesieniu a dookoła niego rozciągały się połacie zielonego lasu. Sam domek okalał piękny ogród, a nad nim iskrzyło się piękne niebo. Nawet nieopodal przepływał krystaliczny strumyk. Westchnąłem głęboko, wyobrażając sobie wnętrze domu. Stara kuchnia, piękne pokoje i niesamowite meble...
Na ten widok z oka ukradkiem popłynęła mi łza, którą szybko otarłem rękawem.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Halo?- pomachała mi elfka dłonią przed oczami.
-Tak tak skarbie. Słucham cię...- odparłem nagle wyrywając się całkowicie z zamyślenia. Tylko o czym ona mówiła? I dlaczego ma czarne włosy?!- Coś ty zrobiła z włosami?!
-Że co? Nic nie robiłam. Upięłam je tylko i nic poza tym.
-Przecież są czarne.
-Nie, nadal są takie jakie były. I nie zmieniaj tematu.
-Nie zmieniam. Przywykłem do ich naturalnej barwy i ta mnie rozprasza.- wyznałem.
-W takim razie o czym mówiłam?- zapytała zaplatając ręce na piersi.
-No wiesz, jakby ci to ten... Wiesz no. Ciągle mówisz, że to co teraz robimy jest ważne i w ogóle.- zacząłem balansować na granicy jej nerwów, za co dostałem w łeb.
-To ci wpajałam ostatnio a teraz tłumaczyłam ci, że musisz podpisać pewien traktat i...
-Jaki traktat?!- stanąłem jak wryty.- Nic nie podpiszę. I nawet mnie nie namawiaj. Nie będzie żadnej umowy. Robię to, co mam zrobić i nic więcej. - postawiłem ostro, po czym przytuliłem ukochaną.
-Jesteś uparty jak zawsze.- wytknęła mi ze śmiechem. Na szczęście nie gniewała się długo.
Resztę drogi rozmawiałem z nią już całkowicie skupiony na jej słowach. Poruszaliśmy każdy temat na jaki nie mieliśmy ostatnio czasu. Nawet jej obiecałem, że po powrocie będzie mogła ze mną robić co zechce przez weekend.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz