Szedłem w kierunku skrzydła szpitalnego, gdy nagle przypomniało mi się, że miałem wstąpić do biblioteki. Musiałem przecież uzupełnić skrzynkę z eliksirami. Z resztą, łubie czytać a to jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Zkręciłem w jej kierunku gdy nagle minął mnie profesor Cryson z jakąś zakapturzoną postacią, niosącą jakąś grubą książkę. Olałem to. Miałem teraz ciekawsze zajęcia od zabawy w detektywa. Na dodatek musiałem słuchać mentalnie Moonlighta, który dyktował mi brakujące numerki w skrzynce. Znałem na pamięć jaki eliksir był pod jaką liczbą ale nie pamiętałem jak się je robiło. Ledwo doszedłem do odpowiedniej książki słyszałem:
- Kiedy ty zużyłeś 3?
- Jak cię ratowałem od napalonych orlic. - oświeciłem go.
- Ta jedna nawet fajna była. - dopiero po chwili zrozumiał sarkazm- Ej! Ja ci dam napalonych!
- Czekaj spiszę sobie skład i inne te bzdety. - Szybko spisałem potrzebne informacje. Ta wampirza szybkość była cudowna. - Już. Następny.
-24. Co to za świństwo było? Jak to śmierdzi!
- Odstrasza wilkołaki. Aż tak krótką pamięć masz?
- Aaaa... Pamiętam. Ty mógł byś być milszy do mnie.
- Tak długo wytrzymujesz to jeden dzień ci różnicy nie zrobi " skarbie ". - specjalnie zaakceptowałem ostatnie słowo.
- Ty na serio idiot* jesteś.
- Masz wycisk za to jak wrócę. - wkurzył mnie.
- Nareszcie! Tak długo z tobą nie trenowałm.
- Mam. Daj chwilkę.- znów spisałem to co potrzebowałem. - Już. Co dalej?
- Yyyy... 69 i to ostatni z górnych. To nie jest ten na...
- Tak. Ten już dawno spisałem. - przerwałem mu chamsko - Następny z dołu.
- 123 i to ostatni. A tego to się nawet nie pytam.
- Dobrze robisz. Zaraz wrócę.
Spisałem ostatni eliksir. Zacząłem szukać jakiejś ciekawej księgi zaklęć. Jakimś dziwnym trafem spojrzałem na najwyższą półkę. Stała tam średniego formatu księga, dość gruba i widocznie nie używana gdyż była pokryta dość dużą warstwą kurzu. Wziąłem ją w dłoń. Na okładce pisało po łacinie: "Księga nietypowej magi ". Wziąłem ją.
***
Z książką w dłoni poszedłem do Arisy. Nie chciałem jej budzić więć zapukałem i zapytałem szeptem:
- Arisa, mogę wejść?
Nieoczekiwanie odpowiedziały mi czyjeś krzyki. Wbiegłem do środka. Ktoś wyskoczył przez okno z elfką na rękach. Po chwili skojarzyłem, że to był historyk.
- Arisa! – krzyknąłem. Żuciła się na mnie jakaś kobieta. Zaklęciem zamknęła drzwi. Była to ta toważyszka profesora Williama. Dość wysokiej rangi czarownica. Zaczęła palić księge jednocześnie miotając we mnie jakimiś kulami energi. Wywróciłem na nią łóżko i skoczyłem na nie. Ku memu zdziwieniu, nie miotała się. Podniosłem łużko... a tej kobiety tam nie było! Zwiała! Umiała się gnida teleportować!
W tej pozycji zastali mnie nauczyciele. Jak na złość byli to polonistka i opiekunowie akademików.
- Co tu się dzieje?!- wrzasnął Lynks- Co jej zrobiłeś?!
- Śmieszne! - krzyknąłem na nauczyciela- Że niby ja jej coś zrobiłem, zdążyłem gdzieś wynieść, wrócić i jeszcze dałem radę zrobić syf w pokoju?! Porąbało was?!
- Ja ty się do mnie odnosisz?! Zaraz... Co tak śmierdzi?
- Wiedźma.- oświeciłem go.
- Jasne. - droczył się profesor. - A poza tym smrodem wali tylko wampirem.
- I psem już teraz. - poprawiłem go.
- Uważaj na słowa!- wydarł się.
- To raczej wy uważajcie. - powiedziałem całkowicie spokojnie. Tutaj brak emocji się przydawał. - Nie kazaliście mi wywijać numerów więc nie mogę używać jakichś... no powiedzmy czterech piątych mocy dlatego nie mogłem jej odbić.
- Odbić? To ty wiesz kto ją zabrał?- zapytała zdziwiona polonistka.
- Ha! Jeszcze wam powiem, że go znacie.- podczas naszej głośnej rozmowy profesor Lansa oglądała resztki książki.
- Kogo?- zapytał wreszcie spokojnie nauczyciel.
- Wasz kochany historyk.
Po tych słowach podniosłem swoją książkę z ziemi i poszedłem do swojego pokoju. Moonlight czekał już zniecierpliwiony.
- Co ty tak długo szedłeś, hę? I dlaczego tak śmierdzisz?!
- Miałem niemiłe spotkanie.
- Acha. Więc nici z treningu?
- Nici.
- A kiedy zrobisz eliksiry?
- Na pewno nie dzisiaj.
- To mogę iść sie najeść?
- Idź.
Wypuściłem gryfa po czym wziąłem długi prysznic. Jak dla mnie czarownice zawsze śmierdziały jakby stęchlizną. Musiałem zaplanować swoje następne posunięcie...
Po wyjściu zpod prysznica przebrałem się w świerze ubrania i położyłem wygodnie na łużku. Zagłębiłem się w nowej książce...
- Kiedy ty zużyłeś 3?
- Jak cię ratowałem od napalonych orlic. - oświeciłem go.
- Ta jedna nawet fajna była. - dopiero po chwili zrozumiał sarkazm- Ej! Ja ci dam napalonych!
- Czekaj spiszę sobie skład i inne te bzdety. - Szybko spisałem potrzebne informacje. Ta wampirza szybkość była cudowna. - Już. Następny.
-24. Co to za świństwo było? Jak to śmierdzi!
- Odstrasza wilkołaki. Aż tak krótką pamięć masz?
- Aaaa... Pamiętam. Ty mógł byś być milszy do mnie.
- Tak długo wytrzymujesz to jeden dzień ci różnicy nie zrobi " skarbie ". - specjalnie zaakceptowałem ostatnie słowo.
- Ty na serio idiot* jesteś.
- Masz wycisk za to jak wrócę. - wkurzył mnie.
- Nareszcie! Tak długo z tobą nie trenowałm.
- Mam. Daj chwilkę.- znów spisałem to co potrzebowałem. - Już. Co dalej?
- Yyyy... 69 i to ostatni z górnych. To nie jest ten na...
- Tak. Ten już dawno spisałem. - przerwałem mu chamsko - Następny z dołu.
- 123 i to ostatni. A tego to się nawet nie pytam.
- Dobrze robisz. Zaraz wrócę.
Spisałem ostatni eliksir. Zacząłem szukać jakiejś ciekawej księgi zaklęć. Jakimś dziwnym trafem spojrzałem na najwyższą półkę. Stała tam średniego formatu księga, dość gruba i widocznie nie używana gdyż była pokryta dość dużą warstwą kurzu. Wziąłem ją w dłoń. Na okładce pisało po łacinie: "Księga nietypowej magi ". Wziąłem ją.
***
Z książką w dłoni poszedłem do Arisy. Nie chciałem jej budzić więć zapukałem i zapytałem szeptem:
- Arisa, mogę wejść?
Nieoczekiwanie odpowiedziały mi czyjeś krzyki. Wbiegłem do środka. Ktoś wyskoczył przez okno z elfką na rękach. Po chwili skojarzyłem, że to był historyk.
- Arisa! – krzyknąłem. Żuciła się na mnie jakaś kobieta. Zaklęciem zamknęła drzwi. Była to ta toważyszka profesora Williama. Dość wysokiej rangi czarownica. Zaczęła palić księge jednocześnie miotając we mnie jakimiś kulami energi. Wywróciłem na nią łóżko i skoczyłem na nie. Ku memu zdziwieniu, nie miotała się. Podniosłem łużko... a tej kobiety tam nie było! Zwiała! Umiała się gnida teleportować!
W tej pozycji zastali mnie nauczyciele. Jak na złość byli to polonistka i opiekunowie akademików.
- Co tu się dzieje?!- wrzasnął Lynks- Co jej zrobiłeś?!
- Śmieszne! - krzyknąłem na nauczyciela- Że niby ja jej coś zrobiłem, zdążyłem gdzieś wynieść, wrócić i jeszcze dałem radę zrobić syf w pokoju?! Porąbało was?!
- Ja ty się do mnie odnosisz?! Zaraz... Co tak śmierdzi?
- Wiedźma.- oświeciłem go.
- Jasne. - droczył się profesor. - A poza tym smrodem wali tylko wampirem.
- I psem już teraz. - poprawiłem go.
- Uważaj na słowa!- wydarł się.
- To raczej wy uważajcie. - powiedziałem całkowicie spokojnie. Tutaj brak emocji się przydawał. - Nie kazaliście mi wywijać numerów więc nie mogę używać jakichś... no powiedzmy czterech piątych mocy dlatego nie mogłem jej odbić.
- Odbić? To ty wiesz kto ją zabrał?- zapytała zdziwiona polonistka.
- Ha! Jeszcze wam powiem, że go znacie.- podczas naszej głośnej rozmowy profesor Lansa oglądała resztki książki.
- Kogo?- zapytał wreszcie spokojnie nauczyciel.
- Wasz kochany historyk.
Po tych słowach podniosłem swoją książkę z ziemi i poszedłem do swojego pokoju. Moonlight czekał już zniecierpliwiony.
- Co ty tak długo szedłeś, hę? I dlaczego tak śmierdzisz?!
- Miałem niemiłe spotkanie.
- Acha. Więc nici z treningu?
- Nici.
- A kiedy zrobisz eliksiry?
- Na pewno nie dzisiaj.
- To mogę iść sie najeść?
- Idź.
Wypuściłem gryfa po czym wziąłem długi prysznic. Jak dla mnie czarownice zawsze śmierdziały jakby stęchlizną. Musiałem zaplanować swoje następne posunięcie...
Po wyjściu zpod prysznica przebrałem się w świerze ubrania i położyłem wygodnie na łużku. Zagłębiłem się w nowej książce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz