Liranne

Pendragon odprowadził nas do domu Tamali. Kiedy już tam dotarliśmy, chłopak zostawił nas pod opieką mamy dziewczynki i ruszył z powrotem do szkoły. Bardzo chciałam iść z nim zwłaszcza, że czułam, że cos jest nie tak. Martwiłam się o Arisę i chciałam walczyć z innymi uczniami. Ale siostra prosiła żebym tu została więc musiałam jej posłuchać.
Przez kilka następnych dni mieszkałam w domu rodziny Arentich (tak miała na nazwisko Tamala) i rozmyślałam nad tym co się dzieje w szkole. Zaprzyjaźniłam się też z Tamalą i razem spędzałyśmy czas. Zabawa z przyjaciółką pozwalała mi zapomnieć o zmartwieniach do czasu…
***
Kiedy razem z innymi bawiłam się w chowanego, usłyszałam szepty. Dobiegały one z kuchni. Po cichu podeszłam do uchylonych drzwi i zerknęłam do środka. Przy kuchennym stole siedzieli pan i pani Arenti, szepcząc cos między sobą. Wytężyłam słuch żeby się dowiedzieć, o co chodzi.
- Zaczęło się – mówił tata Tamali – Jak tylko wyjdziesz z wioski widać dymy. Nawet krzyki słychać.
- Biedne dzieci – westchnęła pani Arenti – Przecież tu u nas są tylko najmłodsi. Reszta walczy i ginie z rąk tych potworów.
- Podobno tych demonów są setki, nawet tysiące – powiedział p. Arenti – Dzieciaki nie dadzą rady…
Ojciec Tamali mówił coś jeszcze, ale ja już nie słuchałam. Odwróciłam się od drzwi i wybiegłam z domu. Musiałam im pomóc. Musiałam się upewnić, że Pendragon i Arisa… Nie – nakazałam sobie – nie myśl o tym. Ruszyłam biegiem w kierunku lasu. Jednakże już po kilku krokach zatrzymał mnie krzyk.
- Liranne! – odwróciłam się zaskoczona, to był Moonolight – Dokąd się wybierasz, mała?!
- Muszę im pomóc – wyszeptałam i nie czekając na reakcje gryfa, ruszyłam dalej. Mooni zagrodził mi drogę.
- Nie możesz tam iść! – krzyknął
- Muszę – powiedziałam, patrząc mu w oczy. Nagle poczułam jak cos dziwnego się ze mnie wydobywa i przelewa na Moonolighta. To była moc! Moc, której gryf nie mógł się oprzeć – Przepuść mnie, Mooni – poprosiłam, a w moim głosie zabrzmiała władcza nuta. Gryf usłuchał, a ja przeszłam koło niego. Po kilku krokach zawahałam się i odwróciłam. Spojrzałam na Mooniego – Zostań tutaj – szepnęłam i pobiegłam w las.
Biegłam przez kilka godzin. Wreszcie opadłam z sił. Zdyszana usiadłam pod jakimś dębem, żeby odpocząć. Nagle dobiegły mnie czyjeś krzyki i szczęk żelaza. Zerwałam się na równe nogi. Byłam już blisko! Znowu ruszyłam biegiem. Po kilkunastu minutach dotarłam na miejsce.
Przystanęłam na krańcu lasu i rozejrzałam się. Pan Arenti mówił prawdę. Bitwa rzeczywiście się zaczęła. Wokół panował chaos. Wszyscy walczyli czym tylko mogli. Część mieczami, część magią. Nie dało się stwierdzić, kto wygrywa. Nie widziałam też nigdzie ani mojej siostry ani Pendragona. Spanikowałam. A jeśli…? Nie! Nie! Na pewno nie!
Weszłam w sam środek harmidru. Przez chwilę szłam ostrożnie, rozglądając się wokoło. Kiedy wydało mi się, że spostrzegłam Arisę w tłumie, moja ostrożność wzięła w łeb. Krzyknęłam i rzuciłam się w kierunku siostry. Nie dotarłam do niej jednak bo nagle ktoś chwycił mnie od tyłu za kołnierzyk i odwrócił. Zobaczyłam przerażającego mężczyznę (potwora) z dziwną bronią.
- Zgubiłaś się, mała? – zapytał z ohydnym uśmieszkiem. Przerażona pokręciłam głową i spróbowałam się wyrwać – Nie? – potwór przytrzymał mnie - Czekaj czekaj, nie uciekaj jeszcze
- Puść mnie! – krzyknęłam, cały czas się wyrywając  
- Nie ma mowy – potwór się zaśmiał – Najpierw z tobą skończę – powiedział i zamachnął się mieczem.
Nie trafił jednak bo sam został trafiony. Jęknął, a na moją twarz poleciała fontanna krwi. Jednocześnie potwór upuścił mnie na ziemie i zwalił się do tyłu jak kłoda. Upadłam bezwładnie i przez chwilę leżałam bez ruchu z zamkniętymi oczami. Byłam oszołomiona i przerażona.
 Poczułam nagle  że ktoś mnie dotyka, a potem bierze na ręce.
- Już dobrze, mała. Jesteś bezpieczna – usłyszałam znajomy szept. Zdumiona otworzyłam oczy. Nad sobą zobaczyłam twarz znajomego wampira.
- Pendragon… - szepnęłam i rozpłakałam się
- Ciii, nie bój się – powiedział chłopak – Spij mała, spij spokojnie. Zajmę się tobą – obiecał mi. Już spokojniejsza zamknęłam oczy i zasnęłam.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz