Pendragon

Należycie zająć... Łatwo powiedzieć i odlecieć... Ale wykonać muszę. Nie, żebym nie wiedział... po prostu muszę. I to natychmiast.
Odprowadziłem Arisę do skrzydła szpitalnego a następnie ruszyłem w kierunku lasu jesiennego. Trzeba było go zrekonstruować i odprawić Wendigo. Zanim wyszedłem jednak ze szkoły zaczepiła mnie Liranne.
-Gdzie idziesz?
-Sprzątać i odprawić twojego stworka.- uśmiechnąłem się.- No i jeszcze muszę orlice odprawić.- przypomniałem sobie.
-Mogę iść z tobą?- zapytała niepewnie.
-No... czy ja wiem... - nie byłem przekonany.
-Jeżeli nie stawię czoła swoim lękom to ich nie zwyciężę. To... mogę iść?- zaskoczyła mnie.
-No dobrze ale pod jednym warunkiem.
-Jakim?
-Nie będziesz pukać tymi kośćmi nie konsultując się wcześniej z nami, dobrze?
-Z wami?-zapytała zdziwiona.
-Ze mną i Arisą.
-Dobrze.- uśmiechnęła się promiennie.
Ruszyliśmy do lasu.

Gdy byliśmy już po środku polany, a właściwie tam gdzie kiedyś ona była, zabrałem się do pracy. Mała siedziała cicho na kamieniu, którego o dziwo nie zmiotło. Przyglądała mi się bacznie z niepohamowaną ciekawością. Kiedy już miałem zacząć składać miejsce "do kupy" zapytała:
-Jak to zrobisz?
-Hę?
-Jak to poskładasz?
-Prościutko.
-No ale jak?- nie odpuszczała.
-To proste. Magia roślin to rodzaj magi ziemi. Tak w wielkim skrócie.
-I?
-Po prostu wzmocnimy rośliny i pokierujemy ich wzrost innymi czynnikami.
-Jakimi niby?
-Patrz.
Posłałem impuls w ziemię a ona przekierowała go na rośliny. Po chwili udało mi się połączyć z nią cienkim strumieniem energii a las zaczął się odbudowywać. Po kolei wyrastały drzewa, początkowo przypominając las wiosenny, jednak "pomalowanie ich" chciałem zostawić małej.
Las wyrósł w około trzy minuty. Liranne była zachwycona ale jednocześnie oburzona, kolorem liści.
-Zrobiłeś nowy las wiosenny... nie, raczej letni a powinien być jesienny.- powiedziała zaplatając ręce na piersi. Taka mała a potrafiła być całkiem uparta jak niejeden dorosły.
-Wiem.
-Co zrobisz, hę?
-Ja nic. Ty go pomalujesz.
-Że co?!
-tak to. A propos, gdzie masz jajko?
-Yyy... No zostało w pokoju owinięte kołdrą. Ale szczelnie!- uniosła się.
-Zobaczymy. A teraz chodź tutaj. - mała posłuchała a ja ułożyłem na jej dłoni kulkę mieniącą się całą paletą barw jesieni.- A teraz puść ją w las.- mała wykonała to bez protestów. Kula walnęła w drzewo i jakby automatycznie, ono zabarwiło swe liście na czerwono. Fala kolorów w mig zalała wszystkie drzewa nowego, już prawdziwie jesiennego lasu.
-Wow.
-Widzisz, jesteś zdolną malarką.- pogładziłem ją po włosach.- To teraz idziemy odprawić Wendigo.- mała się zawahała ale zgodziła się.
Potwór pojawił się jak na zawołanie tuż przed jej młodziutką twarzyczką.
-Nie wywiązałeś się z umowy.- walnąłem.
-Nie prawda. Wywiązałem sssię.
-Niby jak?
-Tylne wojssska nie dotarły. Mała przeżyła w lesssie. Nic jej nie tknęło. Jesteśmy kwita.
-Niech ci będzie.- zgodziłem się niechętnie.
-Więc koniec nassszej wssspółpracy.
-Tak. Dziękujemy i
-Żegnamy. -wyprzedziła mnie mała.
Potwór skłonił się przed nią i rozmył w powietrzu. Ruszyliśmy w kierunku szkoły.
-Umiesz malować liście i na dodatek dzielna jesteś. No no no. Masz się czym przed Arisą pochwalić.
-Tak... - mruknęła niemrawo.
-Co jest?- zaniepokoiłem się. -Coś cię boli?
-Nie, nie i nie. Bo chodzi o to, że...
-Że? Nie bój się.-zdopingowałem ją.
-Arisa nie wie o jajku.
-O to się nie martw. Burę wezmę na siebie.
-Serio?
-A kto ci to jajko dał?
-No... też prawda.- rozchmurzyła się.

Gdy byliśmy przed szkołą przypomniałem sobie, że zostały jeszcze orlice.
-To ja je pójdę odprawić a ty zobacz co z jajkiem.
-Idę z tobą.- uparła się.
-Ach... ty to masz pomysły...- westchnąłem.
Gdy dotarliśmy na miejsce ptaki nie miały zbyt ciekawych humorów. Wręcz przeciwnie.
-Nadal chcesz iść?
-Tak.- szepnęła.- Ale weźmiesz burę na siebie?
-Pewnie.
Samica alfa szybko nas zauważyła i podeszła z wściekłością w oczach.
-Nie mówiłeś o takich wymaganiach.- wysyczała.
-Nie pytałaś. Dotrzymałaś słowa więc jesteśmy kwita. Możecie odejść.
-Oj nie. Tak łatwo ci nie pójdzie. Teraz ty jesteś na jego miejscu!
-Weźmiesz stado i odlecisz stąd daleko.- powiedziała władczo Liranne. Zdębiałem bo... ptaki jej posłuchały!- Odlecicie i dacie nam spokój.
Gdy było pozamiatane nadal stałem skołowany wpatrując się w małą. Po kilkunastu sekundach mnie puściło.
-Ale o tym będziesz musiała powiadomić siostrę.
-Wiem. Ale za to chyba bury nie dostanę, co nie?
-Nie dostaniesz, nie martw się.
Wziąłem małą na barana i ruszyliśmy do pokoju. Gdy tam doszliśmy wspólnie zaczęliśmy usuwać połamane lotki ze skrzydeł Mooniego by mogły wyrosnąć mu nowe.

1 komentarz:

  1. masz wspaniałego bloga! będzie mi miło jeśli spodoba Ci się mój i również go zaobserwujesz ;))

    OdpowiedzUsuń