Pendragon

Wędrowałem lasem wraz z dziećmi. Miałem ogromne wyrzuty sumienia, że nie poszedłem z Arisą ale ktoś musiał dopilnować tego zadania. Szliśmy dość długo, jednak dzieciaki przeczuwały, że wkrótce stanie się coś złego i maszerowały twardo. Po pewnym czasie dotarliśmy do małej wioski. Postęp techniczny był tu olbrzymi... Tamala zaprowadziła nas do wielkiego białego domu. Matka małej była właśnie w ogrodzie. Na nasz widok przestała pielęgnować rośliny. Była zaskoczona.
- To twoja mama?- zapytałem Tamalę.
- Tak.- szepnęła cicho.
- Coś nie tak?
- Nie... Teraz trzeba ją przekonać. - powiedziała z dziwnym grymasem na twarzy.
- O to się nie martw. Ja to załatwię. - uśmiechnąłem się do małej i ruszyłem w kierunku kobiety.
Nasza rozmowa była szybka. Nie musiałem się nawet tłumaczyć. Kobieta nic nie chciała wiedzieć, stwierdziła, że zajmie się dziećmi, że będą bezpieczne. Byłem nieco zszokowany, że tak łatwo poszło ale nie miałem zamiaru tego roztrząsać. Chłopaki i Arisa byli w lesie, nie wiadomo w jakim stanie więc musiałem ich szybko namierzyć. Ale jak?
Dopiero po chwili mnie olśniło. Wendigo był przecież duchem lasów. Miał nam pomóc w wojnie więc teraz mógł by się pofatygować, skoro tym "czymś" co zniszczyło szkołę jednak się aż tak bardzo nie przejął. Wszedłem do lasu i wysłałem mentalne wezwanie do stwora. Nastąpiła cisza. Nawet ptaki nie śpiewały. Wydało mi się to dziwne. Wszedłem głębiej i znów wysłałem myśl. Gdy to zrobiłem za mną zaczęło coś syczeć. Jak myślałem, Wendigo się stawił.
- Czego!- warknął.
- Znajdź mi kilka osób w lesie jako...
- Zgoda.- Nie pozwolił mi skończyć. - Chodź nie gadaj...
Stwór ruszył z impetem przed siebie. Czasami wykonywał gwałtowne skręty ale mimo to, nie było słychać jak biegnie. Słychać było tylko delikatny syk. Po kilkunastu minutach dobiegliśmy do jakiegoś dębu pod którym były moje zguby.
- Żyjecie?- zapytałem.
- Na razie tak... - szepnął Toboe. Nie było z nimi najlepiej ale żyli.
- Arisa?- Hige próbował ją ocucić ale coś mu nie wychodziło.
- Zostaw.- szepnąłem. - Ja się nią zajmę. Możecie chodzić?
- Pewnie.
- No to wracamy. - powiedziałem biorąc elfkę w ramiona.
- I to jak najszybciej. - powiedzieli jednocześnie.
- Wiecie gdzie jest Moonlight?
- Yyy...- zmieszali się- Nie. A co?
- Powinien już tu być. Co za... - urwałem gdyż naszą drogę przeciął cień lecącego gryfa. Po chwili wylądował i oznajmił z triumfem:
- No no no!
- Co ty taki szczęśliwy, hę? Puścić cię gdzieś a się zgubisz. - skarciłem go.
- No weź... Musiałem popatrzeć jak to... yyy... coś, zwija się z bólu.
- Że co, proszę?
- Chyba chodzi mu o tego demona.
- Jakiego? - zapytałem zdziwiony.
- Arisa poraziła go prądem. - chłopak zachwiał się ale Hige przytrzymał go.
- Ach... Wracajmy. - westchnąłem- A ty, lecisz górą i meldujesz jakby to coś jakimś cudem zaczęło nas ścigać, rozumiemy się? - rzuciłem do gryfa.
- Aj tm aj tam. On coś szybko nie stanie, chyba, że...
- No idź! - wkurzyłem się.
- No dobra, lecę no.- odburknął i wzbił się w powietrze. Gdy zniknął nam z oczu Hige odezwał się przerywając niezręczną ciszę.
- Wow. Niezłe wymagania. - powiedział uśmiechając się. Odwzajemniłem uśmiech.
- Tak... Czasami trzeba. - zaśmiałem się.
- Aż taki leniwy jest?
- Nie... Ma po prostu świetny dar.
- Jaki?- zapytał zaintrygowany.
- Nikt nie potrafi tak jak on, wpakować się w kłopoty. - wybuchnęliśmy śmiechem.
- Też niezła umiejętność. - nawet Toboe zaczął chichotać.
Wtedy elfka się przebudziła. Spojrzała na mnie czule i zapytała:
- Już wróciłeś? I jak nas znalazłeś?
- Miałem duże wsparcie ze strony lasu.
- Znalazłeś go? Jak?! - krzyknęła. Chyba już doszła do siebie.
- No... To raczej na odwrót było.
- Proszę?!- była oburzona. Najwidoczniej nie przepadała za Wendigo. Postawiłem ją na ziemi. Westchnęła.
- Już lepiej? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie cierpię go. Nie mogę znieść myśli, że takie coś istnieje.
- O czym wy mówicie? - zapytał Hige. Podszedłem do niego i wziąłem Toboe na ręce.
- To tam nie ważne.
- Aha... - wsparł się na ramieniu Arisy. Powinni odpocząć ale musieliśmy wracać do szkoły. Niesiony chłopak się oburzył.
- Możesz mnie postawić... Dam radę...
- Jasne. Chciało by się. Prześpij się.- poleciłem.
- Dziwnie to wygląda...
- W dzisiejszych czasach wszystko jest dziwne. Dobranoc.
- postaw mnie bo jestem ciężki. - upierał się.
- Postawie cię dopiero w skrzydle szpitalnym.
- Matko... - westchnął. Drugi wilk go skarcił.
- Śpij, nie gadaj.
- Ty też przeciw mnie? - ziewnął.
- Uciszyć cię siłą?
- Weź idź do ...- zasnął.
Do szkoły doszliśmy w milczeniu. Nikogo nie było na dworze. Nauczyciele nareszcie wzięli się do pracy. Odstawiłem wraz z elfką chłopaków i poszliśmy do mojego pokoju...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz