Arisa


Gdy tylko Pendragon usnął dość mocno bym mogła uwolnić rękę, profesor Lansa odesłała mnie do pokoju. Szłam powoli, ze spuszczoną głową. Rozmyślałam o ostatnich wydarzeniach. Westchnęłam cicho. Najbardziej dawało mi się we znaki to co usłyszałam od profesor Lansy. No bo skoro nauczyciele nie potrafią pomóc Pendragonowi to kto?
Byłam tak zamyślona, że wpadłam na idącego w przeciwnym kierunku… gryfa?
- Ej uważaj jak idziesz! A to Ty – Moonlight rozpoznał mnie
- Tak, to ja. Przepraszam nie zauważyłam Cię
- W sumie to nic się nie stało, ale uważaj następnym razem nadmiernie opierzony kurczak może Cię zaatakować – powiedział to wesoło, żartobliwie
- Taa… jasne – odpowiedziałam bez przekonania
- Hej, wyluzuj trochę. Jesteś jakaś nie w sosie – wzruszyłam tylko ramionami. Moonlight postanowił zostawić mnie w spokoju i ruszył w swoją stronę.
Ja po kilku minutach byłam już w pokoju. Kiedy weszłam Irina spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Arisa, gdzie Ty się znowu podziewałaś? I co się z Tobą w ogóle dzieje? – naskoczyła na mnie. Była na wpół zatroskana, na wpół wściekła.
- Byłam u Pendragona – wyjaśniłam – Poza tym o co Ci chodzi? Przecież ze mną wszystko w porządku – powiedziałam. Niestety, nie przekonałam jej.
- Przestań zmyślać! – powiedziała ostro, po chwili jednak opanowała się – Martwię się o Ciebie. Jesteś podłamana i ciągle chodzisz do tego ciemnego wampira – nagle coś sobie uświadomiła – Arisa, czy Ty i on…- zawahała się - Czy Ty się w nim zakochałaś?
- Co? Ja? Nie… to znaczy… to nie tak jak myślisz… och, zresztą to nie Twoja sprawa – wyjąkałam, czerwieniąc się. Irina jednak już wiedziała i wytrzeszczyła na mnie oczy.
- Jak mogłaś się zakochać w wampirze i to w dodatku Ciemnym?! – chciałam jej cos odpowiedzieć, ale w tym momencie do naszego pokoju wpadł Hige.
- Dziewczyny jest alarm! Ktoś zaatakował szkołę!
- Co?! – zapytałyśmy jednocześnie
- Chodźcie ze mną, mamy się zebrać w największej z klas!
Zrobiłyśmy jak mówił. W klasie zebrało się pół szkoły. Wszyscy cudem się w niej zmieściliśmy. Po kilku minutach przyszedł historyk i powiedział nam o śmierci Veneficusa. Byliśmy wstrząśnięci. Nauczyciel kazał nam pod żadnym pozorem nie opuszczać klasy. Siedzieliśmy w niej około 3 godziny. Wiele osób, zwłaszcza ciemnych straciło już cierpliwość. Doszło nawet do szarpaniny miedzy jakimiś dwiema dziewczynami. Wreszcie jednak historyk wrócił i zakomunikował nam
- Niebezpieczeństwo minęło! Możecie wracać do swoich pokoi!
Rozeszliśmy się więc każdy w swoją stronę. Ja razem z Iriną wróciłam do pokoju i bez słowa położyłam się spać.
***
Następnego dnia wszystko wydawało się wracać do normy. Lekcje odbywały się według planu, a nauczyciele zachowywali się jakby wczorajsze zdarzenia nie miały miejsca. W połowie lekcji angielskiego ktoś zapukał do drzwi
- Proszę! – powiedział nauczyciel. Drzwi uchyliły się i ukazała się w nich profesor Lansa, była bardzo blada
- Czy mogę na chwilę prosić Arisę? – zapytała, anglista kiwnął przyzwalająco głową. Zaskoczona wstałam i wyszłam z sali. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi profesor Lansa odezwała się cichym, ponurym głosem.
- Pendragon… on… umiera… - westchnęła ciężko - Uznałam, że powinnaś wiedzieć…
Na tę wiadomość ugięły się pode mną kolana. Wpadłam w panikę.
Nie, to niemożliwe! Nie, tylko nie on! Proszę, nie on!
- Czy… Ja mogę się z nim zobaczyć? – zapytałam, głos uwiązł mi w gardle
- Oczywiście – poszłyśmy do skrzydła szpitalnego. Jeszcze nim weszłam do środka, wiedziałam, że coś jest nie tak. Słychać było krzyki i jęki cierpiącego chłopaka. Niepewnie weszłam do środka.
Pendragon zwijał się z bólu i rzucał po łóżku tak, że trzeba było go trzymać żeby nie spadł. Podbiegłam do niego i ścisnęłam delikatnie jego dłoń. Spojrzał na mnie. Ból i zmęczenie w jego oczach na moment zastąpiła radość. Zszokował mnie tym bo wyglądało na to, że naprawdę się cieszył, że do niego przyszłam.
- Arisa… - powiedział ledwie słyszalnym głosem – Nic Ci nie jest… Słyszałem o ataku… Ci ludzie… Oni nas szukali… - zabrakło mu tchu i nie dał rady nic więcej powiedzieć.
- Ciiii. Spokojnie – powiedziałam, chcąc go pocieszyć – Sam widzisz, że nic mi się nie stało 
- To najważniejsze – szepnął wampir.
W pokoju zapadła idealna cisza. Dopiero teraz zorientowałam się, że jesteśmy całkiem sami. Pendragon znowu jęknął z bólu.
- Zawołam profesor Lansę, żeby dała Ci jakieś lekarstwo – powiedziałam wstając
- Nie! Zostań, to i tak nic nie pomoże – zaprotestował chłopak – Tak naprawdę tylko Twoja magia potrafiła choć na chwilę uśmierzyć ból – przyznał jeszcze słabszym głosem. Byłam w szoku
- Ale jak to możliwe? Przecież ja jestem tylko uczennicą! Nie umiem uzdrawiać tak jak nauczyciele! – cisza – Pendragon? W porządku?! – Ale chłopak już nie odpowiedział. Stracił przytomność. Położyłam mu rękę na czole, był rozpalony. Nagle zorientowałam się, że chrapliwy oddech chłopaka już nie zakłóca ciszy.
- Pendragon! Nie! – krzyknęłam.
Muszę spróbować go uratować! Przyłożyłam obie dłonie do jego brzucha, w miejscu, w które ugodził zatruty sztylet łowcy. Skoncentrowałam się i przekazałam praktycznie całą swoją energie do wyleczenia skutków trucizny. Wreszcie rana zniknęła, ale chłopak nadal nie otwierał oczu. Nie miałam już siły powtórzyć tego co zrobiłam. Załamałam się. Z moich oczu puściły się łzy, a po minucie opuściły mnie resztki sił. Zemdlałam.

***
Obudził mnie dotyk czyjejś dłoni na moim policzku. Otworzyłam oczy. Nade mną pochylał się…. Pendragon!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz