Pendragon

Spałem sobie smacznie aż ktoś mi się wpakował do pokoju. Zanim otworzył dobrze drzwi stałem już na środku pokoju gotowy do ataku na intruza. Okazało się, że był to profesor Lynx. 
- Czujnie śpisz- wycedził patrząc na mnie zaskoczony. Chyba myślał, że mnie podejdzie.
- Za to pana słychać z daleka- powiedziałem sarkastycznie. Profesor nie zwrócił na to uwagi. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się podstępnie.
- Zbieraj się. Pójdziesz po kogoś i zaczynamy lekcje wf-u.
- Niby, po kogo mam chodzić, hę?
- Pójdziesz po Arisę. A zaś stawisz się na lekcje. I bez żadnych numerów. Rozumiemy się?- czyli jednak dotarła do niego wiadomość. No, ale cóż. Pierwsza porządna lekcja, więc wypadałoby się na niej stawić. Skinąłem głową i zacząłem się ubierać. Ubrałem się dość ciepło, jak to ja. Z resztą nie lubię jak mi chłód po plecach przebiega. A płaszcz zawsze się przyda.

Wparowałem do pokoju Arisy i szybko przekazałem to, co miałem. Wyszedłem trzaskając drzwiami.
Na lekcji ogłoszono jakieś dziwne "podchody". Jeszcze na dodatek jestem w parze z Arisą. A na dobicie mieliśmy znaleźć "Magiczny Ogień".
- Złapcie się za ręce - polecił nauczyciel. Niechętnie usłuchałem, a nauczyciel połączył nas jakimś dziwnym zaklęciem i poszedł dalej. Szarpnąłem się, chcąc uwolnić rękę.
- Ała! - krzyknąłem. No, bo co to miało znaczyć. Nie mogłem nas tak normalnie rozdzielić.
- Zapomniałem was uprzedzić - powiedział profesor Lynx, spoglądając na nas znacząco - Że każda próba uwolnienia się przed wykonaniem zadania może się dla was źle skończyć.
- Super - mruknąłem sarkastycznie.
- Och, nie rób scen. Im szybciej to skończymy, tym szybciej się od siebie uwolnimy - chciałem jej coś powiedzieć, ale nauczyciel znów zabrał głos
- W porządku, skoro już wszyscy mają swoje pary to możemy zaczynać. Na wykonanie zadania macie czas do północy. A teraz pora na kolejną niespodziankę - profesor uniósł ręce i wymruczał jakieś zaklęcie, a nam ziemia usunęła się pod nogami.
Minutę później wylądowaliśmy w środku lasu zimowego. Byliśmy sami. Zadanie się rozpoczęło. 
- No to poszukajmy tego ognia - powiedziała moja towarzyszka idąc w lewo.
- Zaraz, zaraz. Idziemy w te stronę - szarpnąłem ją specjalnie w prawo. Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę mam idealne pole do manewru. Mogłem się z nią droczyć ile tylko chciałem. Wiedziałem też już teraz, dlaczego profesor się tak dziwnie uśmiechał.
- To teraz za każdym razem będziemy się zachowywać jak dzieci? Czy może łaskawie, spróbujesz współpracować?- powiedziała wściekła. Nadal ją prześladowała ta sprawa z płynem na świąd.
- Mógłbym iść na współpracę - powiedziałem ugodowo. Była blada i chyba jeszcze nie do końca doszła do siebie po ostatnim. - A ty? 
- Dalej. Idziemy. - Pociągnęła mnie wybierając środkową dróżkę wydeptaną przez leśne zwierzęta. Szedłem niepewnie. Drażnił mnie jej zapach. Kwiatowy. Konwalie bodajże.
Po jakichś trzech godzinach marszu Arisa stanęła jak wryta. Przed nią była wataha wyrośniętych wilków. Szarpnąłem ją automatycznie do tyłu. Instynktownie schowałem ją za plecami. W końcu sprawdzali czy się pozabijamy.
-Co ty...
-Cicho. Właź mi na plecy- urwałem szybko.
-Że co? 
-No dalej!- warknąłem na nią. Nie słuchała. - Właź!
Po chwili namysłu weszła pospiesznie na plecy. Wilki rzuciły się na nas. Pod stopami poczułem skałę. Wybiłem się z niej wprost na drzewo. Arisa schowała -prawdopodobnie odruchowo- twarz w mój płaszcz. Wybuchnąłem śmiechem. Odbijałem się od drzew i unosiłem jednocześnie dzięki temu jakieś siedem metrów nad ziemią, stale wznosząc się wyżej. 
Po kilkunastu minutach zgubiliśmy wilki. 
- Ładnie się zaczyna - powiedziałem cały czas się śmiejąc. 
- Jasne - odpowiedziała z dziwnym wyrazem twarzy. - Szukamy dalej?
- Spoko. Ale teraz uważaj. Nie mam ochoty znów cię ratować.
- Ratować?! Dałabym sobie sama radę! 
- Skoro tak, to może się rozdzielimy?- miałem dosyć jej towarzystwa.
- Jakby szło, to już bym już to dawno zrobiła! Myślisz, że mam ochotę na jakieś głupie biegi po lesie?! Nie!- nieźle się uniosła. Jednak zaraz po wykrzyczeniu swojej opinii zbladła i zatoczyła się.
- Ta. Właśnie widzę. - Złapałem ją.
Przypominała mi kogoś, ale nadal nie wiedziałem, kogo. Kogoś z dzieciństwa. Ale mniejsza z tym. Miało być bez numerów. Postanowiłem rozegrać to inaczej. Magią. Przecież ogień ogień znajdzie. Wyczarowałem maleńki płomyczek błękitnego koloru. Unosił się przed nami. 
- A teraz się jeszcze bawisz jakimś płomykiem. 
- Chcesz to już skończyć? To idź za płomykiem.- zgasiłem dalszą rozmowę.
Szła chwiejnie i powoli, co mnie irytowało. Wziąłem ją w ramiona i zacząłem biec za płomykiem. Po jakiejś godzinie zorientowałem się, że zasnęła. Pięknie. Jeszcze tego brakowało. Zgasiłem płomyczek. Nieopodal wznosiła się góra. Podbiegłem do niej i za pomocą magii ziemi zrobiłem jaskinie. Położyłem towarzyszkę na ziemi i okryłem płaszczem. Niech śpi. Chociaż się nie wydziera. Korzystając z chwili wolnego czasu zacząłem rozmyślać, kogo mi przypominała. Po kilku minutach już wiedziałem... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz